Info

avatar Witam! Z tej strony Michał Kandefer, urodzony katowiczanim oraz absolwent katowickiej AWF. Mam przejechane 51706.42 kilometrów. Jeżdżę z prędkością średnią 23.77 km/h.

Rekordowy dystans dzienny: 355 km.
Najwyższy osiągnięty szczyt:
- 2408m n.p.m (Port d'Envalira) Rekordowy tydzień:
- 1192 km (6 dni jazdy)
Rekordowy miesiąc:
- 4004 km (Maj 2013)
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Państwa w jakich miałem przyjemność jeździć to:
Moje filmy:


Poprzednie lata:

2016 - 3200 km
2015 - 4510 km
2014 - 5010 km
2013 - 12200 km
2012 - 2340 km
2011 - 8629 km
2010 - 2186 km
2009 - 1294 km
2008 - 839 km
2007 - 1978 km
Dane naliczane są od 15.10.2013r

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy michalkandefer.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Giro d'Alpi

Dystans całkowity:292.92 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:26:45
Średnia prędkość:10.95 km/h
Maksymalna prędkość:64.58 km/h
Suma podjazdów:6062 m
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:41.85 km i 3h 49m
Więcej statystyk
  • DST 33.20km
  • Czas 01:28
  • VAVG 22.64km/h
  • VMAX 49.00km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 572m
  • Sprzęt Merida Cyclo Cross 3
  • Aktywność Jazda na rowerze

Giro d'Alpi - dzień VII - Ghisallo

Czwartek, 24 maja 2018 · dodano: 24.06.2018 | Komentarze 0

I przyszedł czas na ostatni dzień przygody. Jak na kilometraż dzisiejszego dnia to wstajemy bardzo wcześnie. Budzik nastawiony na godzinę 06:00 dość żwawo stawia nas na nogi. Celem niewielka runda, ale mająca na trasie Passo del Ghisallo. Co to za miejsce?

Ghisallo jest mekką włoskiego kolarstwa. Mimo swojego niekoniecznie wysokiego położenia (758 m npm)  pojawiał się wiele razy w wyścigu Giro di Lombardia będąc zazwyczaj decydującym momentem tego wyścigu. Na trasie podjazdu mamy piękne widoki na jezioro Como, pasma alpejskie, a na jej szczycie kaplica Madonna del Ghissalo, która w 1946 roku przez papieża Piusa XII została ogłoszona patronką rowerzystów. Wchodząc do środka od razu w oczy rzucają się historyczne rowery czy koszulki praktycznie wszystkich włoskich mistrzów świata. 

To jednak niejedyna atrakcja Passo del Ghisallo. Zwieńczeniem całego tygodniowego trudu była również wizyta pod pomnikiem ku pamięci rowerzystów. Symbolizuje on kolarski trud, gdzie nie tylko podnosi się ręce w geście triumfu, ale także wstaje z ziemi jako pokonanym. W tym miejscu warto przytoczyć cytat Marco Pantaniego brzmiący "kolarstwo to jedna z najtrudniejszych dyscyplin sportu. Nawet najgorszy kolarz jest wciąż wybitnym sportowcem". Postać Marco Pantaniego jest upamiętniona w miejscu, które znajduje się.. dobre 50 metrów dalej :) Jest tam muzeum historii kolarstwa, w którym nie brakuje oczywiście rowerów, zdjęć, czy pamiątkowego sklepiku. Miałem przyjemność przymierzyć słynną "Maglia Rossa", o którą bije się cały peleton Giro d'Italia :)

Wyjazd wspaniały. Plany nie zostały zrealizowane, ale wygrał zdrowy rozsądek. Dzięki temu mogliśmy pokręcić trochę wzdłuż jezior, a na Stelvio czy Mortirolo przyjdzie jeszcze czas! Po upadku na zjeździe Monte Grappa nie ma już żadnego śladu :)

Więcej zdjęć zostanie opublikowanych jak... tylko dostane je na dysk :)

Kategoria 1.Trasa, Giro d'Alpi


  • DST 102.94km
  • Czas 07:08
  • VAVG 14.43km/h
  • VMAX 62.78km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 954m
  • Sprzęt Merida Cyclo Cross 3
  • Aktywność Jazda na rowerze

Giro d'Alpi - dzień VI - Como!

Środa, 23 maja 2018 · dodano: 22.06.2018 | Komentarze 0

Po spokojnej nocy w namiocie przychodzi czas na szósty dzień naszej przygody! Tylko człowiek otworzył oczy, a już odczuwalne było pozytywne ciśnienie dotyczące tego dnia. Co prawda nie zdobywamy Stelvio, Mortirolo czy Zoncolanu, a pobyt na tegorocznym Giro d'Italia zakończyliśmy wczorajszym etapem. Po prostu dziś czeka na jazda na rowerze, za którą tak bardzo tęskniłem! Brzmi to wszystko dosyć dziwnie, więc postaram się to w prosty sposób wytłumaczyć. Każdy etap naszej przygody był dość szarpany. Były to męczące podjazdy, po wcześniejszym dojechaniu autem w ich okolice, lub 'łapanie' pięknych tras zlokalizowanych po drodze naszego samochodowego transferu. Dziś po złożeniu rowerów po prostu spędzimy dzień na rowerze, a zakończymy go pyszną pizzą!

A trasa jaka nas czeka nie będzie ani trochę nudna! Będzie to piękna pętla wynosząca okolicę 100 kilometrów, prowadzona wzdłuż magicznego jeziora Como, a także Lugano. Oznacza to, że przez pewien moment odwiedzimy Szwajcarów! Ale zanim to wszystko nastąpi, chwilę po godzinie 09:00 odwiedzamy Carrefour w celu zasmakowania pizzy, jaką serwują tu niczym obwarzanki na krakowskim rynku :) Praktycznie 200 metrów od sklepu znajduje się już jezioro, które oczywiście robi olbrzymie wrażenie. Miałem jednak dylemat, gdzie spoglądać, ponieważ 50 metrów od nas znajduje się Stadio Giuseppe Sinigaglia, na którym swoje mecze rozgrywa lokalny klub. Co prawda nie jest to najpiękniejszy stadion, ale... kto mnie zna ten wie, że mogłem mieć dyletam w tej sytuacji :)

Po sytym posiłku zabieramy się za trzaskanie kilometrów. Wpadają one bardzo sprawnie, mimo tych wszystkich miliona postojów. Widoki jednak tak piękne, że musielibyśmy być skończonymi frajerami, aby nie uwieczniać tych chwil na zdjęciach! Klimat wzdłuż jeziora bajeczny. Co mieścinkę ładniej, więc trzymanie dobrej średniej zostało przekreślone i czerpiemy przyjemność dla oczu ile tylko się da! Nie możemy oczywiście nie skorzystać z okazji napicia się mocnego espresso czy zjedzenia lodów. Tego dnia w końcu sprzyja nam pogoda! Jest słonecznie i w okolicach 25 stopni. Długo było nam czekać na taką aurę. Trasa wzdłuż wybrzeża Como ciągnie się aż do 38 kilometra.

Kończąc ten malowniczy odcinek, rozpoczynamy podjazd w kierunku Szwajcarii. Nie był wyjątkowo trudny, a nawet stanowił fajne urozmaicenie. Na odcinku 3 kilometrów różnica wzniesień wyniosła 180 m. Od tego czasu kręcimy po wioskach, gdzie rozpoczął się taki "etap przejściowy" między dwoma jeziorami. Wyniósł zaledwie 12 kilometrów i znów mogliśmy się zachwycać klimatem jezior. Dojechaliśmy nad jezioro Lugano i kręcimy wzdłuż niego ponad 40 kilometrów. Ze względu na fakt, iż Szwajcaria nie należy do Unii Europejskiej wyłączamy możliwość przesyłania danych komórkowych, obawiając się o gigantyczny rachunek :) Robimy sobie przerwę, na której odwiedzamy sklep i odpoczywamy w parku przy samym jeziorze. Od samej granicy rzuca się w oczy kontrast organizacji czy samego porządku. Po szwajcarskiej stronie jeziora (80% Lugano należy do Helwetów) poprowadzone dobrej jakości trasy rowerowe, a sam teren wzdłuż jeziora lepiej i ładniej zagospodarowany. Wracając w kierunku Como, zahaczamy jeszcze o Campione d'Italia, czyli włoską miejscowość będącą eksklawą na terytorium szwajcarskiego kantonu Ticino.

Udało się przekroczyć barierę stu kilometrów i po pięknym malowniczym dniu wybieramy się na pyszną pizze! Wszystkie cele zostały zrealizowane, a nawet udało się znaleźć bezpłatny nocleg w miejscowości Lecco. Było to bardzo ważne, ponieważ następnego dnia zdobywamy przełęcz Passo del Ghissalo, a następnie czeka ns ponad dwudziestogodzinna podróż do Polski. Pogoda na jutrzejszy dzień też zapowiada się dobrze :)




  • DST 25.86km
  • Czas 01:45
  • VAVG 14.78km/h
  • VMAX 42.89km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 475m
  • Sprzęt Merida Cyclo Cross 3
  • Aktywność Jazda na rowerze

Giro d'Alpi - dzień V - Giro i Garda

Wtorek, 22 maja 2018 · dodano: 19.06.2018 | Komentarze 0

Dzień zaczynamy wspaniale! Rano odwiedzamy wioskę Giro na jego 16 etapie. Jazda indywidualna na czas rozpoczynała się w Trento, więc dokładnie 5 km od naszego miejsca noclegowego. Spędzamy tam sporo czasu, ale nie stanowiło to żadnego problemu. Dzień ten był typowym dniem transferowym, w którym czekała nas jedynie 20 kilometrowa runda wzdłuż jeziora Garda. Chodzimy więc po miasteczku, łapiemy pamiątkowe gadżety i zajadamy darmowy makaron od jednego ze sponsorów wyścigu. Pogoda nie jest najlepsza, ale już przywyknęliśmy, że dzień bez deszczu na tej wyprawie to istne święto. Liczymy, że jednak takowe nadejdzie!

Transfer o długości 270 km urozmaicamy sobie pobytem nad jeziorem Garda. Zgodnie ze wcześniejszym założeniem, odpuszczamy góry i skupiamy się na jeziorach, gdzie nie zabraknie podjazdów. Marcel obczaił kapitalną trasę! Niby dystans znikomy, ale na tych 20 km aż 475 m przewyższenia w pionie, a widoki jakich nigdy w życiu wcześniej nie widziałem. Kończąc podjazd w miejscowości Fucine, zjeżdżamy serpentynami pełnymi tuneli o tak wąskiej trasie, że jest prowadzony ruch wahadłowy. W skałach fontanny, kapliczki, świeczki- kapitalny klimat! Ostatnie kilometry to już trzykilometrowy tunel z prześwitem na jezioro Garda. Poezja :)

Późnym wieczorem dojeżdżamy do miejscowości Como, gdzie noc spędzamy w namiotach. W planach na jutrzejszy dzień mamy 100 kilometrową pętlę wzdłuż jeziora Como, zahaczając przy tym również o jezioro Lugano- czyli pokręcimy też trochę po Szwajcarii :) To chyba będzie najlepszy dzień! I pierwszy bez deszczu! Poniżej zrzut z tej malowniczej pętli wzdłuż gardy :)


Kategoria 1.Trasa, Giro d'Alpi


  • DST 16.38km
  • Czas 01:03
  • VAVG 15.60km/h
  • VMAX 62.66km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 444m
  • Sprzęt Merida Cyclo Cross 3
  • Aktywność Jazda na rowerze

Giro d'Alpi- dzień IV - Trento

Poniedziałek, 21 maja 2018 · dodano: 08.06.2018 | Komentarze 0

Oj po wczorajszych przygodach zmieniamy swoje plany na kolejne etapy. Prognoza na kolejne dni nie jest zbyt dobra i z bólem serca podejmujemy decyzję o odpuszczeniu szczytów i przeniesieniu się w okolice jezior, gdzie będzie również górsko, ale ze zdecydowanie lepszą pogodą. Jest to jednak mądra decyzja. Skoro ciężko w takich warunkach było wjechać na szczyt 1700 m npm, to co dopiero takie Stelvio 2757 m, czy inne szczyty w Dolomitach. Trzeba będzie zostawić je sobie na najbliższą okazję!

Po wczorajszym trudnym i niebezpiecznym dniu wstajemy dopiero w okolicy godziny 10:00. Ja na spokojnie dochodzę do siebie po upadku, organizujemy na nowo logistycznie nasze bagaże w aucie oraz przygotowujemy się do transferu w okolice Trento. Mamy tam załatwiony nocleg u przyjaciółki Marcela, która mieszka w Trydencie już 9 lat. Miejsce noclegowe też nie jest przypadkowe. Jutro w Trento rusza 16. etap Giro d'Italia i jest nim indywidualna jazda na czas! Czekają nas kolejne piękne emocje! :)

Po niespełna 100 km przebijania się przez piękne przełęcze, około godziny 16:00 docieramy do Trento. Dalej nie mamy szczęścia pogodowego i lada moment złapie nas deszcz i burza. Postanawiamy jednak szybko złożyć rowery i ruszyć w kierunku Monte Bondone (2180 m nmp). Nie ma najmniejszych szans, abyśmy wjechali chociaż do połowy szczytu, ale decydujemy się jechać w jego kierunku do momentu, aż spadnie pierwsza kropla deszczu. Mogliśmy odpocząć, ale dobrze było rozruszać trochę nogę po wczorajszej wspinaczce na Monte Grappa oraz podróży samochodem. Nasi gospodarze mogli nas  przyjąć najszybciej o godzinie 20:00, więc nie zostaje nam nic innego jak trochę się powspinać. Niestety kończymy na 8 km jazdy, ponieważ już zaczął padać deszcz. Dokręcamy do wysokości 1000 m npm i zjeżdżamy do miejsca początkowego i kończymy dzisiejszą jazdę. 

Wieczorem razem z gospodarzami jedziemy na najlepszą w życiu pizze, a następnie regenerujemy się, by jutro po odwiedzeniu wioski Giro ruszyć nad jezioro Como. Zatrzymamy się jeszcze nad Gardą, by tam pokręcić po pięknej i malowniczej trasie prowadzonej wzdłuż jeziora :) Ciało po upadku ma się dobrze!

Tymczasowe zdjęcie z czwartego dnia:

Kategoria 1.Trasa, Giro d'Alpi


  • DST 71.30km
  • Czas 05:41
  • VAVG 12.55km/h
  • VMAX 64.58km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 1632m
  • Sprzęt Merida Cyclo Cross 3
  • Aktywność Jazda na rowerze

Giro d'Alpi- dzień III - Monte Grappa! Oj było groźnie...

Niedziela, 20 maja 2018 · dodano: 07.06.2018 | Komentarze 0

Niedziela! Po 130 kilometrowym transferze z Ovaro do Feltre oraz po świetnej lazanii... obudziliśmy się w łóżkach! Po kilku dniach spędzonych w samochodzie czy namiocie, po raz pierwszy przyszło nam wypocząć w "normalnych" warunkach. Zostaliśmy ugoszczeni przez przyjaciółkę Marcela (współtowarzysza podróży) i mieliśmy wspaniałą okazję, by naładować nasze akumulatory. Z racji tego, że późno poszliśmy spać, wstaliśmy dopiero w okolicach godziny 10:00. Wieczorem zmęczenie było bardzo duże, ale nie mogliśmy nie poopowiadać o naszych przygodach na Monte Zoncolan czy podzielić się wrażeniami z przeżycia 14. etapu Giro d'Italia. To był istny kosmos, do którego człowiek ZAWSZE będzie chciał wracać!

Niby jest niedziela, ale my nie mogliśmy pozwolić sobie na dzień wolny od jazdy. Tuż po śniadaniu, wybieramy się na mszę do pobliskiego kościoła, by następnie zaatakować Monte Grappa! Miejsce to bardzo malownicze, historyczne (bitwa pod Monte Grappa - I Wojna Światowa) o wysokości 1775 m nmp, które kończy pasmo Alp Weneckich.  Cudowne miejsce choćby właśnie z tego ostatniego przytoczonego powodu. Na dosłownie kilometrze była różnica w pionie ponad 1500 metrów wysokości, gdzie widoczny był horyzont dochodzący praktycznie do samej Wenecji. Sam podjazd też do najprostszych nie należał. Praktycznie trwał przez 30 km, gdzie nachylenie oscylowało między 6 a 12%. W końcówce już pojawiał się klimat przypominający słynne Stelvio (w planie na dalsze dni)- wspinaczka po malowniczych serpentynach. Wszystko piękne, ale...

Niestety nie wzięliśmy pod uwagę, że tyle czasu potrwa nasza wspinaczka... Mozolnie zdobywaliśmy kilometry jak i przewyższenie w pionie. Na wysokości 1600 metrów niestety był zjazd w dolinę, gdzie utraciliśmy dobre 150 metrów wysokości. Bardzo nam to utrudniło sprawę i... niestety zabrało możliwość zdobycia szczytu Monte Grappa. Zrobiło się bardzo, ale to bardzo niebezpiecznie. Zostało nam do szczytu niecałe 2 km, ale przy naszym tempie  to prawie półtora godziny jazdy. Niestety wybiła godzina 20:00, a my ubrani na krótko, bez jedzenia, picia i przy temperaturze 5 stopni.. Warto wspomnieć, że najbliższa miejscowość gdzie mogliśmy uzyskać jakąkolwiek pomoc była oddalona o 20 km. W tym musieliśmy stracić 1600 m przewyższenia, a na zjeździe miały miejsce 22 zakręty wynoszące 180 stopni... Po konsultacji z mieszkańcami okolicznej miejscowości, którzy akurat przejeżdżali samochodem podjęliśmy jedyną słuszną decyzję...

Dwa kilometry od szczytu podejmujemy decyzje o ewakuacji i uciekamy pierwszym zjazdem do najbliższej miejscowości (oj rzadko się pojawiały..). Zrobiło się śmiertelnie niebezpiecznie, ze względu na nadciągającą właśnie burzę i panujący już zmrok. Jedynym wyjściem pozostaje nam w miarę bezpiecznie zjechać do miejscowości Bassano del Grappa, a następnie na dwie przesiadki pociągiem dojechać w miejsce, gdzie zostawiony mamy samochód. Zjazd początkowo idzie bardzo dobrze. Rower dobrze wchodzi w zakręty, a prędkość dostosowywana jest do profili zakrętów. Wszystko to jednak skończyło się na półmetku- na 11 zakręcie. Na szczęście już kilkadziesiąt metrów wcześniej wiedziałem, że nie zmieszczę się w zakręt i walczyłem, by utracić jak największą prędkość przed upadkiem. Udało się i skończyło się tylko na zadrapaniach i poobijaniach. Rower na szczęście też zbytnio nie ucierpiał i udało się bezpiecznie zjechać na dół. Zanim jednak to nastąpiło złapała nas burza, której tak się obawialiśmy. Co prawda przez 90% trasy pragnęliśmy prysznica, ale nikt z nas nie spodziewał się takiego armagedonu... Jakie to szczęście, że nie złapało nas to szaleństwo na szczycie! Nikt by nam nie pomógł i musielibyśmy spędzić noc na szczycie bez jakiegokolwiek zaopatrzenia i w strojach zupełnie nieadekwatnych do panujących warunków... A pewnie temperatura spadłaby poniżej zera...

Na dole czeka nas jednak nagroda! Mamy 30 minut do pociągu w kierunku Wenecji i decydujemy się postawić wszystko na jedną kastę i... zamówić dwie pyszne i gorące pizze! Kelner ręczył, że kucharz się wyrobi i miał racje! Ostatecznie dostaliśmy pizze 15 minut przed pociągiem i podzieliliśmy ucztę na dwie tury- przy stoliku w restauracji oraz tym w pociągu :)

Ojej.. To był piękny podjazd, ale niestety niezdobyty... Wspaniale jednak, że wygrał zdrowy rozsądek i nie ryzykowaliśmy życiem na szczycie Grappy...

Kategoria 1.Trasa, Giro d'Alpi


  • DST 22.64km
  • Czas 06:30
  • VAVG 3.48km/h
  • VMAX 52.68km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 1288m
  • Sprzęt Merida Cyclo Cross 3
  • Aktywność Jazda na rowerze

Giro d'Alpi- dzień II - Monte Zoncolan!

Sobota, 19 maja 2018 · dodano: 03.06.2018 | Komentarze 0

Po transferze z Cave del Predil (niespełna 100 km) oraz deszczowej nocy w namiocie, czeka nas wielki dzień! Trzy wielkie wydarzenia! Pierwszym z nich jest wspinaczka na słynne Monte Zoncolan, które uważane jest za jedno z TOP 3 najtrudniejszych podjazdów kolarskich w Europie, drugie to gościna tego dnia na Zoncolanie Giro d'Italia, a trzecie... urodziny mojego współtowarzysza podróży :) Ciekawy prezent sobie na urodziny sprawił, nie sądzicie? :)

Mógł przecież ten dzień spędzić na leżaku z zimnym piwkiem, a wybrał wariant podjazdu o długości 10,1 km, o średnim nachyleniu 11,9 %, maksymalnym 22% przy różnicy wzniesień 1210 m! Kolejnym aspektem twierdzącym, że Marcel nie lubi iść na łatwiznę, jest wybór podjazdu od najtrudniejszej strony tego włoskiego giganta- czyli od miejscowości Ovaro.

Według danych na rok 2004 gminę zamieszkiwało 2218 osób. Mała, ale bardzo urocza miejscowość. Oczywiście nie mogliśmy się tam znaleźć w lepszy momencie, niż w dzień kiedy to peleton Giro wybiera się na wspinaczkę prawdy! Już od wczorajszego dnia cała miejscowość przypominała jeden wielki różowy festyn! Na każdym słupie różowe balony, w centrum koncerty, udekorowane domy czy umiejscowione antyczne rowery w... jedynym tego dnia słusznym kolorze :) Istne szaleństwo!

Nigdy wcześniej w swoich rowerowych przygodach nie poczułem takich skrajności. Z jednej strony spotkałem się z największym trudem, a z drugiej nigdy nie byłem w takim kolarskim raju! Pierwsze 3 km podjazdu do najtrudniejszych nie należały (9%), ale następne 5 km to już istny koszmar (15,4%)! Wtedy pojawił się inny aspekt, który może nie pchał roweru, ale sprawiał że ta ściana robiła się trochę bardziej delikatna. Mam na myśli klimat jaki panował podczas naszej wspinaczki. Trasa była już przygotowana pod 14 etap Giro d'Italia, a na niej mnóstwo kibiców z całego świata! Nie zabrakło polskich flag czy polskich okrzyków, które były najlepszą motywacją do lepszego kręcenia się nogi! Co ciekawe w tegorocznej edycji Giro nie mieliśmy żadnego polskiego kolarza, a mimo to wielu rodaków wybrało się na trasę. Według danych Eurosportu, na podjeździe zebrało się... 100 000 kibiców! Nie znam drugiego tak wspaniałego kolarskiego miejsca jak to! Uwierzcie mi, że to było coś pięknego wspinać się w takich warunkach! Niesamowite przeżycie! W dodatku te tunele czy fragmenty trasy oddane pamięci wybitnych kolarzy z przeszłości...

Na samym szczycie nie spędzamy zbyt dużo czasu. Mamy ambitny cel, aby zjechać o czasie i złapać peleton w miejscowości Chiassis. Zadanie wydaje się proste, ale.. na Monte Zoncolan nic nie jest proste! Robiło się już strasznie tłoczno i ciężko było sprawnie zjechać. W dodatku sprawę postanowił utrudnić nam grad, który "kapitalnie" dowartościował nam zjazd! Był jednak świetnym tematem zastępczym dla bólu rąk, spowodowanym ciągłym trzymaniem klamek hamulcowych.. :) Ostatecznie nam się udaje i pełni wrażeń pakujemy się do auta i ruszamy w kierunku Feltre, które jest naszą kolejną bazą. Startujemy z wysoko podniesioną głową i pełni radości, że nie był to ostatni aspekt Giro na naszej tegorocznej wyprawie! :) Podczas transferu zatrzymujemy się jeszcze w kawiarence i przy dobrej kawie oglądamy w TV końcówkę etapu z finishem na naszym Monte Zoncolan :) MAGIA!



Kategoria 1.Trasa, Giro d'Alpi


  • DST 20.60km
  • Czas 03:10
  • VAVG 6.51km/h
  • VMAX 58.69km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 697m
  • Sprzęt Merida Cyclo Cross 3
  • Aktywność Jazda na rowerze

Giro d'Alpi - dzień I

Piątek, 18 maja 2018 · dodano: 31.05.2018 | Komentarze 0

W czwartkowy wieczór (17.05.2018) rozpoczynamy naszą przygodę, której nadaliśmy nazwę "Giro d'Alpi". Celem naszego wyjazdu jest zdobycie kilku ciekawych alpejskich przełęczy (oraz szczytów) licząc, że pogoda nam dopiszę i część z nich zostanie oficjalnie otwarta (Passo dello Stelvio oficjalnie otwierana 01.06.18). Mamy przygotowany w razie czego plan B, ale jadąc tyle kilometrów nie wyobrażamy sobie oglądać szczyty z perspektywy dołu! Co będzie możliwe do wjechania- zostanie wjechane! 

Pierwszy raz wybieramy się  na wyprawę w zmienionej formie niż dotychczas. Do tej pory zawsze ruszaliśmy z Polski na rowerach, ale czas i możliwości urlopowe nie pozwalają na to, aby "tracić" tak dużo czasu na transport do miejsca docelowego. Decydujemy się na podróż autem. Wybraliśmy się w dwie osoby, więc nie było większego problemu, aby rowery wraz z najpotrzebniejszymi rzeczami zmieściły się w samochodzie. Mamy również  ze sobą namiot, licząc jednak, że znaczna część noclegów będzie pod dachem rozrzuconych po całych włoszech znajomych kolegi Marcela!

Pogoda na trasie zupełnie nas nie rozpieszczała, a transfer mierzył 850 km jadąc przez autostrady czeskie oraz austriackie. Naszym miejscem docelowym była włoska miejscowość Cave del Predil, położona przy samej granicy włosko- słoweńskiej. Głupotą byłoby nie zajrzeć do Planicy zwłaszcza, że oddalona była zaledwie o 20 km! Po spacerze po zeskoku skoczni, zrobieniu kilku pamiątkowych zdjęć ruszamy do Cave del Predil, aby rozbudować bazę i... przespać się godzinkę zbierając siły na  pierwszą wspinaczką :) Celem szczyt Mangartsko Sedlo.

Mangarstko Sedlo (2059 m nmp) - właściwy podjazd zaczyna się w wiosce Log pod Mangartem (my ruszamy z Cave del Predil). Długość podjazdu 16.8 km o średnim nachyleniu 8.7%. Przewyższenie: 1453m. Maksymalne nachylenie na 1km: 12.8%. Maksymalne nachylenie na 100m: 16.1%. Trasa bardzo widokowa, asfaltowa na której nie brakuje tuneli. Trzeba jednak bardzo uważać na kamienie (kozice zrzucają je na jezdnię). Nie jest to jeszcze wielkim problemem podczas wspinaczki, co nie oznacza że go nie stanowi. Większy kłopot jest zdecydowanie na zjeździe, gdzie chwila nieuwagi i zabawa kończy się tragicznie.

Właśnie też ze względu na aspekt kamieni nie udaje się nam wjechać na sam szczyt. Czym wyżej tym robiło się niebezpieczniej, a niestety nadciągała także burza. Po konsultacji z włoskimi rowerzystami decydujemy się odpuścić szczyt i zakończyć wspinaczkę na wysokości 1574 m nmp. Decyzja okazała się trafna, ponieważ kilka chwil po nawrotce trafiamy na deszcz i uciekamy przed burzą. Zjazd dość niebezpieczny i nie szalejemy z prędkością. Średnia podjazdowa niestety nie podskoczyła :)

Pierwsze koty za płoty. Jakoś bardzo z tego powodu nie rozpaczamy, ponieważ mamy w świadomości, że jutro czeka nas słynny Monte Zoncolan! Zwłaszcza, że tego dnia w ramach 14 etapu Giro d'Italia zagoszczą kolarze! Zapowiada się prawdziwe święto!

Kategoria 1.Trasa, Giro d'Alpi