Info

avatar Witam! Z tej strony Michał Kandefer, urodzony katowiczanim oraz absolwent katowickiej AWF. Mam przejechane 52615.91 kilometrów. Jeżdżę z prędkością średnią 23.30 km/h.

Rekordowy dystans dzienny: 355 km.
Najwyższy osiągnięty szczyt:
- 2408m n.p.m (Port d'Envalira) Rekordowy tydzień:
- 1192 km (6 dni jazdy)
Rekordowy miesiąc:
- 4004 km (Maj 2013)
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Państwa w jakich miałem przyjemność jeździć to:
Moje filmy:


Poprzednie lata:

2016 - 3200 km
2015 - 4510 km
2014 - 5010 km
2013 - 12200 km
2012 - 2340 km
2011 - 8629 km
2010 - 2186 km
2009 - 1294 km
2008 - 839 km
2007 - 1978 km
Dane naliczane są od 15.10.2013r

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy michalkandefer.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

8. >100 km

Dystans całkowity:21760.30 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:643:39
Średnia prędkość:22.00 km/h
Maksymalna prędkość:75.53 km/h
Suma podjazdów:92337 m
Maks. tętno maksymalne:208 (104 %)
Maks. tętno średnie:151 (75 %)
Suma kalorii:59164 kcal
Liczba aktywności:139
Średnio na aktywność:156.55 km i 7h 09m
Więcej statystyk
  • DST 113.20km
  • Czas 05:05
  • VAVG 22.27km/h
  • VMAX 52.46km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 791m
  • Sprzęt Merida Cyclo Cross 3
  • Aktywność Jazda na rowerze

"Z rynku do rynku" z AZS AWF

Sobota, 9 maja 2015 · dodano: 11.05.2015 | Komentarze 2

W sobotę razem z grupa AZS AWF Katowice MTB Team postanowiłem sobie nieoficjalnie przedłużyć AWFALIA i w studenckim gronie wziąć udział w wydarzeniu „z rynku do rynku”. Celem eskapady był krakowski rynek kręcąc przy okazji po terenach Jury.

Start zaplanowaliśmy spod uczelnianych szlabanów o 9:00, ale jak się okazało wystarczyło tylko przejechać 20 metrów, by pierwszy szczęściarz musiał wyciągać przyrządy do wymiany dętki. Wyjazd się trochę opóźnił i w okolicach 9:40 wyruszyliśmy na teren katowickiego rynku, gdzie rozpoczęliśmy swoją trasę.

Większość z Was wie jakim jestem „dętkowym szczęściarzem”, więc wszystkich uspokajam – tak, zanim noga zaczęła się dobrze kręcić to i ja miałem swoje przygody. Jeszcze w Sosnowcu (na 17 km) poczułem jak jadę na feldze w przednim kole. Odcinek drogi był remontowany, więc zapewne nierówności i wszelakie wysypy spowodowały te problemy. Zjechaliśmy na bok i zabraliśmy się za usunięcie usterki. Nie było to niestety proste, ponieważ jechałem na 23C i bardzo ciężko było założyć oponę na obręcz. W tym miejscu dzięki dla Łukasza i Jarka za odwalenie za mnie najgorszej roboty! Niestety przy zakładaniu stracona została kolejna dętka i ostatnią deską ratunku było klejenie. Udało się jednak, więc mogliśmy się skoncentrować już na zdobywaniu kilometrów po malowniczej Jurze!

Jechało się bardzo przyjemnie i mimo, że nikogo z ekipy nie znałem to złapałem wspólny język rozmawiając o kolarstwie czy rowerowych i nie tylko przygodach. Na krakowskim rynku zameldowaliśmy się jednak z opóźnieniem, więc po wspólnym zdjęciu każdy udał się w swoją stronę, Niektórzy na pociąg, inni na obiad, a ja ruszyłem do Ani, by w spokoju się porozciągać i polecieć na koncert!



Kategoria 1.Trasa, 8. >100 km


  • DST 105.70km
  • Czas 03:49
  • VAVG 27.69km/h
  • VMAX 52.83km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Kalorie 2720kcal
  • Podjazdy 625m
  • Sprzęt Merida Cyclo Cross 3
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do polskiej stolicy wypraw rowerowych

Środa, 29 kwietnia 2015 · dodano: 29.04.2015 | Komentarze 0

Jakoś tak wychodzi, że kwiecień należy do moich lepszych- a w ostatnim czasie do najlepszych miesięcy do jazdy. W ostatnich dniach miałem trochę szaleństwa, więc dziś zdecydowałem się na ostatni mocny trening w tym miesiącu. Za cel postawiłem sobie Kokotek, czyli „polską stolicę wypraw rowerowych”. To właśnie tam swoją siedzibę ma NINIWA Team i z tego miejsca rozkręcają się ich wszystkie wyprawy. Dlaczego tam? W najbliższych dniach będzie organizowany tam zjazd, a kilku znajomych odpowiedzialnych jest za jego organizacje. Celem były godzinne odwiedziny i powrót do Katowic. Zapraszam na krótką relację! :)

Pogoda nie zachęcała do mocnej trasy. Na termometrze 9 stopni, mocny i porwisty wiatr oraz niebo z którego lada moment mógł spać deszcz. Przed wyjazdem napisałem jeszcze do Strzały czy przypadkiem w Kokotku nie pada i zdecydowałem się na trening w tym kierunku. Start 11:30.

Pierwsze 25 km to był istny kataklizm. Wiatr nie tyle, że mocny to jeszcze prosto w twarz. Straciłem multum energii na walkę z nim oraz spadały morale i nadzieje na dobrą i przyjemną trasę. Postanowiłem jednak jechać dalej w wybranym wcześniej kierunku. Wiatr niestety nie osłabł, ani nie zmienił kierunku, ale jego odczucie było łagodniejsze poprzez bardziej przysłonięty teren. W Kokotku zameldowałem się po 1:53 h jazdy. Spędziłem tam troszkę ponad godzinę, ale dzięki temu udało się porozmawiać, zjeść obiad, a nawet pomóc w stawianiu sceny.

Droga powrotna to już na szczęście z wiatrem! Jechało się bardzo przyjemnie i zdecydowanie szybciej. Średnia, która po pierwszej części wynosiła 25 km/h ostatecznie podskoczyła do 28 km/h. Czułem się na tyle dobrze, że postanowiłem jeszcze pojechać na Ligotę i przez AWF wrócić do domu.

Ostatecznie udało się pokonać 105 km i był to 118 dystans, w którym przekroczona została bariera stu kilometrów. Poniżej zrzut trasy GPS oraz fotka… w trawie:) Miłego wieczoru!



Kategoria 2.Trening, 8. >100 km


  • DST 137.20km
  • Czas 07:21
  • VAVG 18.67km/h
  • VMAX 65.96km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Podjazdy 1710m
  • Sprzęt Merida Cyclo Cross 3
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wyprawa z NINIWA Team - dzień 2

Środa, 8 kwietnia 2015 · dodano: 11.04.2015 | Komentarze 2

Po chłodnej nocy spędzonej w salce na wzgórzu miejscowości Ślemień, przywitał nas mokry i również chłodny poranek. Nogi może nie były dość świeże, ale na szczęście nie było odczucia jakiegoś większego zmęczenia. A to dobrze, ponieważ czekał nas dziś podjazd pod Przysłop oraz zaliczenie przełęczy Krowiarki. To zdecydowanie najtrudniejsze dzisiejsze zadanie!

Na starcie dokładnie 1 stopień, ale praktycznie od samego początku trasy powoli wznosimy się i ciało dość szybko się grzeje. Jedzie się bardzo dobrze, ale już podjeżdżając pod Przysłop zauważam, że brakuje mi biegów (36/46). Jestem zmuszony jechać na stójce oraz obawiam się o możliwości roweru na podjeździe Krowiarki. Pogoda bardzo kiepska i często jazdę utrudnia deszcz, jednak podjeżdżając na przełęcz zupełnie nie myślało się o panujących warunkach, a głowa skupiona była jedynie na „ciągnięciu” pod górę. Czym wyżej tym pojawiało się coraz więcej śniegu. Na samym szczycie już dobry metr i nie brałem pod uwagi myśli by nie uwiecznić tego na zdjęciu! Niestety „pozując” do fotki wszedłem w głęboki śnieg i zupełnie przemoczyłem obuwie.

Sam zjazd to materiał na dobrą książkę. Niestety nie można w niej zamieścić ani jednego aspektu, który należy do tych pozytywnych. Ślisko, mokro, pełno śniegu. W dodatku padający zmrożony śnieg, który zupełnie nas przemacza. Po pozowaniu do zdjęcia miałem dodatkowo śnieg w butach i kończyny całkowicie mi odmarzły. Dłonie były w takim stanie, że ciężko było palcem zmienić przerzutkę. Na dodatek pod wpływem powiewu oraz chłodu w oczach pojawiły się i miało się odczucie, jakby momentalnie przymarzały do policzka. Kilkoro z nas skończyło na asfalcie, a ja miałem przygodę lecąc na pobocze. Ostatecznie nie upadłem, więc mogę mówić o sporym szczęściu.

W połowie zjazdu pojawił się sklep spożywczy, więc po 45 km ogłoszona została przerwa. Trwała ponad godzinę, by móc się ogrzać czy przebrać. Momentalnie uzupełniliśmy kalorię, a w nasze buty zostały włożone worki foliowe. Na początku trasy naprawdę mieliśmy „pod górkę”. Po 50 kilometrach mieliśmy na licznikach 800 m przewyższenia w pionie, a po 80 kilometrach już tysiąc!
Po 85 kilometrach przyszedł czas na obiad, a tam… niecodzienna sytuacja. Grupą wpadliśmy na pizzerie, w której po trzech zamówieniach właścicielka odmawiała złożenia zamówienia na pizze! Zwyczajnie brakło ciasta i musieliśmy zaspokoić się zapiekankami, na które czekało się dobre 45 minut. Szału nie ma!

Trzeci dystans to już jazda krajową „siódemką” na Mogilany, gdzie najpierw zostaliśmy ugoszczeni przez rodziców jednego z uczestników, a potem udaliśmy się do szkoły na nocleg. Droga była pagórkowata i na jednym ze zjazdów zgubiłem rękawiczkę. Zostałem o tym poinformowany przez jednego z nas, po czym olałem temat. Po chwili jednak uświadomiłem sobie, że nie był to tani zakup, więc postanowiłem zawrócić pod ten ciekawy podjazd… Szału nie było. Dziwne uczucie widzieć swoich jadących ponad 40 km/h, gdy ja w drugą stronę walczę z podjazdem! Rękawiczka została znaleziona i udało mi się dojechać do grupy.

Dzień wyszedł baaaardzo górzysty. Na przejechanych 137 km, wykręciliśmy aż 1710 m przewyższenia w pionie! Następnego dnia, jednak ze względu na obowiązki opuszczam ekipę, więc tym górskim etapem zakończyłem swoją przygodę na tegorocznej wyprawie przygotowawczej. Mimo, że tylko na dwa dni- to warto było jechać!

Kategoria 1.Trasa, 8. >100 km


  • DST 154.80km
  • Czas 07:21
  • VAVG 21.06km/h
  • VMAX 48.57km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 1135m
  • Sprzęt Merida Cyclo Cross 3
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wyprawa z NINIWA Team - dzień 1

Wtorek, 7 kwietnia 2015 · dodano: 09.04.2015 | Komentarze 0

„Pasja. Cudowne słowo i cudowna sprawa. Trzeba w życiu czegoś chcieć. Mieć właśnie jakąś pasję. Jakiegoś świra. Jakąś szajbę w głowie, która jest z nami codziennie. Która wręcz nie pozwala o sobie zapomnieć. Pasję obojętnie jaką, ale silną. Musi to być „choroba”, z której nie tylko nie potrafisz, ale absolutnie nie chcesz się wyleczyć”

Na kilka dni przed startem wyprawy, skończyłem czytać „Szkołę życia” Mai Włoszczowskiej. Przyznam szczerze, że książka bardzo dobra, a jej ostatni dział o pasji uświadamia, że to co robimy ma sens i daje wielkiego kopniaka motywacyjnego, by dalej w tym tkwić. Pojawił się także rozdział zatytułowany „dlaczego lubię cierpieć? Sens sportu”, który zdecydowanie był „na czasie”, ponieważ wyprawa zapowiadała się na bardzo ciężką- temperatura w okolicy zera, zapowiadany śnieg, mocne deszcze oraz spore przełęcze do zaliczenia, a to wszystko z rowerem załadowanym po brzegi w 15kg bagaż, namioty oraz inne obowiązkowe ekwipunki wyprawowicza .

Czym jest wyprawa przygotowawcza? Jest to przede wszystkim czas sprawdzenia i droga eliminacji dla wszystkich potencjalnych kandydatów wakacyjnej wyprawy grupy NINIWA Team. W tym roku wyruszyła rekordowa liczba ponad 60 kolarzy! Nie wszyscy jednak śmigali z zamysłem zdobycia przepustki na wakacyjne Wyspy Brytyjskie. Część zwyczajnie zdecydowała się na mocny trening czy przetarcie nogi przed sezonem. Do tej grupy osób i ja należałem. Na wakacyjną wyprawę się nie wybieram, więc nastawiłem się na trening oraz poczucie klimatu pięknej przygody, która towarzyszyła mi w poprzednich latach.

Wszystko tradycyjnie zaczęło się w Kokotku koło Lublińca. Temperatura na start 2 stopnie, więc od pierwszych metrów miała miejsce walka z niesprzyjającymi warunkami pogodowymi. Jako że była nas tak spora grupa rowerzystów, to musieliśmy podzielić się na cztery podgrupy. Każda z nich miała swoich liderów w postaci bardziej doświadczonych uczestników. Taka rola przypadła i mnie, więc razem z Jasiem odpowiadaliśmy za „kolumnę nr 2”. Z biegiem czasu okazało się, że czeka mnie jeszcze inne- trudniejsze zadanie. Przez Gliwice ze względu na możliwość pogubienia się, postanawiamy przejechać jedną wielką grupą. Wtedy jesteśmy jednością, więc ci co nie zdążyli przejechać na zielonym mają prawo jechać dalej za grupą. Razem z Waksem spotkał nas zaszczyt, by zadbać o bezpieczeństwo grupy. Przy każdych światłach musieliśmy zatrzymywać ruch z obu stron i momentalnie gonić grupę, następnie wyprzedzić wszystkich 60 kolarzy, by na następnych światłach znowu powtórzyć tą czynność. Miało to miejsce kilkukrotnie, więc można było odczuć „wykonaną pracę” :)

Pierwsza przerwa miała miejsce po 60 km w Orzeszu, następna na 110 km w Bielsku. Przez ten czas wiele się nie wydarzyło, za wyjątkiem „szturmu” ekipy na testowe bistro. Zdecydowana większość poszła się stołować do wspomnianego miejsca co wykreowało spory korek, ale ciekawy klimat do spożycia obiadu. Naszym kolejnym celem była już docelowa miejscowość noclegowa znajdująca się 15 km za Żywcem. W Gilowicach wstąpiliśmy jeszcze do Biedronki, by zaopatrzyć się w niezbędne produkty. Tam jednak popełniłem gafę. Jadąc już dalej zorientowałem się, że zostawiłem pod sklepem swoje okulary, więc musiałem zawrócić i dołożyć trochę kilometrów. Salka w której spaliśmy znajdowała się na wielkim wzniesieniu, więc czekała nas mocna wspinaczka na sam koniec dnia. W najbardziej newralgicznym momencie wzniesienie wykazało aż 15 % nachylenia, co przy załadowanych rowerach nie mogło wywołać uśmiechu. Wspomnę tutaj, że wybrałem się na rowerze przełajowym z tarczami 36/46, więc zwyczajnie brakowało mi biegów i większość podjazdów musiałem „robić” na stojąco. Kolana to odczuły, ale dramatu nie było:) Noc na takiej wysokości była bardzo zimna. Mówiąc, zwyczajnie leciała nam para z ust. To nie żart.

Na szczęście chyba nikt bardzo się nie przeziębił i wszyscy czekali na jutrzejszy etap. W planach do zaliczenia między innymi przełęcz Krowiarki (1012m npm), a sprawdzone źródła informują nas, że na szczycie będziemy mieli możliwość lepienia bałwana :) Dziś wyszło górsko. Na 154 km mieliśmy 1135 m wspinaczki w pionie.

Kategoria 1.Trasa, 8. >100 km


  • DST 100.10km
  • Czas 03:47
  • VAVG 26.46km/h
  • VMAX 60.72km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 956m
  • Sprzęt Merida Cyclo Cross 3
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pierwsza "setka" - 11 pompowań, 2 dętki...

Środa, 18 marca 2015 · dodano: 18.03.2015 | Komentarze 2

Ajj. Muszę zacząć od wielkiego skrótu dzisiejszych wydarzeń. Trasa Kraków – Katowice: Wjazd na Kopiec Kościuszki, pomylenie drogi dzięki czemu dorzucamy wiele kilometrów (widoki jednak ekstra!), pompowanie tylnego koła 11 razy, złapane dwie dętki oraz powrót z Tychów samochodem. Działo się dziś wyjątkowo dużo. Cała rowerowa zabawa wydłużyła się o dwie godziny (dopompowanie nawet po 200m!), a niewiele brakło, by trwała dobrych kilka godzin więcej. Tuż przed awarią miałem się rozjechać ze Strzałą, a mój telefon był rozładowany. Nie wiem jak bym sobie sam poradził bez zapasowej dętki, aktywnego telefonu, znajdując się na trasie gdzie były jedynie drzewa, a słońce dawno już zaszło… Tak czy siak udało wykręcić się pierwszą setkę w sezonie. Dokładnie 100 km. Poniżej postaram się rozwinąć wszystkie wątki jakie miały miejsce w te dwa dni.

No właśnie. Do Krakowa razem ze Strzałą wybraliśmy się już we wtorek samochodem. Dlaczego tak? Auto, którym śmigaliśmy było do oddania. Postanowiliśmy pogodzić obie sprawy pakując do niego rowery, które miały służyć jako powrotny środek transportu. Jako, że nie samym rowerem żyje człowiek to spędziliśmy miły wieczór w gronie znajomych! Dzięki wielkie dla gospodarzy oraz mojej Anny :)

Rowerowe zmagania zaczynamy jednak w zgoła odmiennych celach i kierunkach. Strzała z Waksem wybrali się pokręcić po okolicznych podjazdach (na 40 km aż 700m przewyższenia), a ja wykorzystałem poranny czas na spotkanie z dziewczyną. O 13:00 cała trójka się zjechała i zaczęliśmy od wspinaczki na Kopiec Kościuszki, przejazd przez las Wolski, by obrać kierunek na Katowice. Pożegnaliśmy się z Waksem i łapiąc wiatr w plecy ruszamy na Śląsk! Niestety jednak nie trafiliśmy na zaplanowaną wcześniej trasę i… kręcąc "przed siebie" liczyliśmy, że niebawem zostanie znaleziona. Nikt z nas nie spodziewał się takiej „ściany”! Na pierwszych 40 km mieliśmy już ponad 600m przewyższenia w pionie. Trasa bardzo urokliwa, ale nie mam zamiaru na nią więcej wracać. Dołożyliśmy sporo kilometrów, straciliśmy masę czasu oraz wiele sił na niekończące się podjazdy. Dopiero o 16:10 trafiliśmy na zaplanowaną wcześniej drogę nr 780 (Alwernia).

Później dopiero zaczęły się schody. Po raz pierwszy dane mi było pompować koło i nigdy bym nie przepuszczał, że wykonamy tą czynność jeszcze 10 razy! W sumie aż 11 razy trzeba było „machać” oraz raz zmieniać dętkę. Ta również nie wytrzymała i co dobre 200m trzeba było wduszać powietrze w gumę. Morale bardzo spadły, ponieważ było już ciemno i dość zimno. Nasz przewidziany powrót miał wystąpić wcześniej, więc nie byliśmy przygotowani na taką sytuację. Mogło to wszystko potoczyć się jednak o wiele gorzej. Od kilku godzin miałem telefon bez zasięgu, a w Chełmku miałem się z Kubą rozjechać- on na Bieruń, ja na Mysłowice. Na szczęście byłem na tyle przytomny, że postanowiłem się nie rozdzielać na wypadek okoliczności otrzymania telefonicznej pomocy lub awarii. Był to strzał w dziesiątkę. Po wielu próbach naprawienia usterki wezwaliśmy auto, które odwiozło nas do domów.

Trasa była strasznie wymagająca i wróciłem bardzo zmęczony. Niestety jeszcze bardziej zmarznięty, więc oby nie skończyło się to jakąś chorobą. Najbliższe kilka dni spędzę z dala od siodełka. Poniżej przybliżony zrzut trasy.

Kategoria 1.Trasa, 8. >100 km


  • DST 113.20km
  • Czas 04:01
  • VAVG 28.18km/h
  • VMAX 60.50km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Kalorie 3104kcal
  • Podjazdy 467m
  • Sprzęt Merida Cyclo Cross 3
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trening ze Strzałom! Ostatnie +100 km w sezonie?

Środa, 15 października 2014 · dodano: 15.10.2014 | Komentarze 0

Tuż przed meczem eliminacyjnym do Mistrzostw Europy Polska – Szkocja uświadomiłem sobie, że nie mam żadnych planów na jutrzejszy dzień. W przerwie meczu, więc postanowiłem wykonać telefon do popularnego „Strzały” z zapytaniem czy ma ochotę na jakiekolwiek środowe kręcenie. Kuba słysząc dzwięk dzwonka już pewnie wiedział o co chodzi, ponieważ odebrał telefon w następujący sposób: „Cześć Miśku, to gdzie jutro kręcimy?”. Sytuacja z dzwonieniem w przerwie meczy, nie była pierwszą tego typu. Telefonicznie jeszcze sprawdzamy prognozę pogody i ustawiamy się na 12:00. Kierunek trasy nie był znany:)

Za oknem 15 stopni, niebo zachmurzone, brak w lodówce kawy do mleka. Inaczej wyobrażałem sobie początek dnia, ale mimo wszystko z niecierpliwieniem czekam aż Strzała dojedzie na Koszutkę (z Kostuchny). Stało się to o 12:15 i 12:30 wyruszyliśmy w kierunku Lublińca. Taki spontaniczny pomysł się zrodził. Mamy tam zaprzyjaźnione tereny i ludzi, więc tym bardziej nas tam ciągnęło. Nikt jednak nie wiedział o naszych planach, a postanowiliśmy poinformować Filipa dopiero będąc w Tarnowskich Górach.
Odcinek do Tarnowskich Gór jechało się bardzo przyzwoicie. Niekoniecznie wysoka temperatura bardzo sprzyjała, płynnej i szybkiej jeździe. W Chorzowie spotykamy nawet Tomka  i chwilkę rozmawiamy. Okazało się, że nie było to jedyne spotkanie na dzisiejszej trasie. Kolejną napotkaną osobą był Marcin, który w Tarnowskich Górach podążał w przeciwnym kierunku. Szybcie machnięcie ręką i… po spotkaniu! Była to bardzo miła akcja o charakterze sportowym ;) Nie trzeba było nawet słów. Dojeżdżamy do Tworoga i tam niestety kończy się asfalt drogi nr. 11. Jest spoooory objazd, lecz my nie mamy na tyle czasu, by dokładać sporo kilometrów, więc lecimy na wioskę „Koty” i przez las chcemy dostać się do Kokotka. Jako, że jedziemy w gościnę do Filipa, to nie chcemy jechać z pustymi rękami! Kupujemy trzy butelkowe piwka niskoprocentowe, by wspólnie „powspominać stare czasy” przy złocistym płynie! A no właśnie…

I wjechaliśmy w ten las. Na początku jak każy inny. Wystarczyły jednak 3 minuty, by zmienił się diametralnie! Pojawiła się kostka brukowa rodem z Roubaix (lasek Annaberg), by później zamienił się w piach jak na kazachskich stepach… Koła strasznie zarzucało i skończyło się na dwóch upadkach Strzały (żartujemy sobie, że Kuba chciał upadkami nawiązać do wygranej Polski nad Niemcami i w walce na gleby wygrał ze mną stosunkiem 2:0 ). Co ciekawe, właśnie on miał piwa w rowerowych kieszonkach! Na szczęście żadne nie ucierpiało. To nie koniec laskowego nieszczęścia! Po przejechaniu ¾ tego koszmaru, mój kompan uświadamia mnie, że stracił przy upadku okulary…Nie pozostaje nam nic innego, jak wrócić i z zaciśniętymi zębami po tych piachach. W międzyczasie miało miejsce niespodziewane spotkanie z Tomkiem Maniurą, który jechał opowiadać o wyprawach NINIWA TEAM’u. Co za las:)

Dojeżdżamy jednak szczęśliwie do Filipa i tam na pełnym luzie spędzamy dobrą godzinę. Po spotkaniu decyduje się nas troche rowerowo odprowadzić, co okazało się strzałem w dziesiątkę! W lasku (gdzie jak nie tam haha) rozstajemy się i prawie identyczną drogą wracamy do Katowic. Jazda bardzo sprawna, lecz niestety końcówka już po ciemku. W dodatku od Tarnowskich Gór łapie nas kilkukrotnie deszcz, ale nie osłabia znacząco naszych morali. Wróciłem do domu zmęczony, ale bardzo szczęśliwy. To był dobry jesienny trening! Dzięki wielkie dla Kuby i pozdrowienia dla wszystkich napotkanych dziś osób!

Poniżej zrzut trasy ze statystykami z Endomondo:



Kategoria 2.Trening, 8. >100 km


  • DST 100.40km
  • Czas 03:38
  • VAVG 27.63km/h
  • VMAX 45.20km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Kalorie 2713kcal
  • Podjazdy 894m
  • Sprzęt Merida Cyclo Cross 3
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trasa Katowice - Kraków

Piątek, 10 października 2014 · dodano: 13.10.2014 | Komentarze 0

Kraków! To był prawdopodobnie ostatni tegoroczny cel, jaki zamierzałem zrealizować. Musiałem wykorzystać ostatnie letnie akcenty jesieni, by śmigać z wielką radością w kierunku małopolskiej stolicy. Wyjazd jednak do najłatwiejszych nie należał, ponieważ miałem ze sobą sakwę, a w niej wszystkie rzeczy przydatne na dwa dni. Nie wspominając już o tym, że wieczory zimne i znajdowało się tam multum rzeczy. Czas na mini relację :)

Oczywiście sam Kraków- jako miesto, nie jest głównym aspektem podróżowania tam. Od października mieszka tam moja dziewczyna i to powoduje, że w Krakowie ostatnio bywam częściej niż we własnym domu ;) A że busami już podróżowałęm dziesiątki razy, to właśnie teraz był odpowieni moment, by zrobić to na swoim jednośladzie. Z takich ciekawostek, to „Rango” okazał się moim trzecim rowerem, który przejechał ze mną odcinek Katowice – Kraków.

Start wypadł tuż przed godziną 10:00. Pogoda bardzo sprzyjała (16 stopni), co wywołało chęć mocniejszego śmigania. Jednak korki w Mysłowicach zaprzepaściły taką możliwość (przynajmniej na początku trasy). Całe miasto zakorkowane i musiałem się przebijać przez nie żółwim tempem. Jako główną trasę wybrałem drogę 934 oraz 780. Tam odbiłem sobie stratę cennych sekund, ponieważ podłączyłem się na odcinek drogi ekspresowej S1 i mogłem poczuć się jak czerwone Ferrari śmigające po torze w Monaco! W samych Mysłowicach miały miejsce również dwa niebezpieczne momenty. Najpierw kierowca autobusy wyprzedał mnie” na gazetę”, by dobre 2 km dalej pies postanowił wbiec pod auto, które jechało tuż przede mną. Udało się utracić prędkość i przed karoserią odbić w prawą stronę. Nikomu nic się nie stało. Od momentu włączenia się w 780 odczuwałem już komfort jazdy. Gładka nawierzchnia, dość puste drogi i przede wszystkim ładne widoki. Po 50 km jazdy (Alweria) postanawiam zrobić sobie 10 minut przerwy, by potem jechać pod AGH odebrać dziewczynę.

Na tym powinienem zakończyć relację ( ;) ) , ale czekało mnie dodatkowe 8 km na Wolę Duchacką. Czułem się zupełnym laikiem krakowskich dróg, więc postanawiam skorzystać z gps’owej opcji google maps, by bezpiecznie i w miarę szybko trafić do celu. Wyjazd uznaję za bardzo udany. Nie sądziłem, że w tym sezonie uda mi się jeszcze wykręcić ponad 100 km. Wróciła również nadzieja, że uda się przekoczyć barierę 5 000 km w sezonie. Wynik ten bardzo by mnie ucieszył, ponieważ nie uczestniczyłem w żadnej wakacyjnej wyprawie rowerowej w tym roku.

Poniżej zamieszczam zrzut z Endomondo (bez dojazdu na Wolę Duchacką)
Rowerowe pozdrowienia!


Kategoria 1.Trasa, 8. >100 km


  • DST 141.10km
  • Czas 05:29
  • VAVG 25.73km/h
  • VMAX 49.17km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 868m
  • Sprzęt Merida Cyclo Cross 3
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kierunek Czechy - Krnov

Czwartek, 7 sierpnia 2014 · dodano: 09.08.2014 | Komentarze 0

To już kolejny mój dzień pobytu w Kędzierzynie. Dziewczyna po raz kolejny pracuje na rano (09:00), więc ja muszę sobie zagospodarować te 7-8 godzin. Tradycyjnie padło na rower, a kierunkiem trasy były Czechy. Taki spontaniczny pomysł, który bardzo mnie podjarał. Zwłaszcza dlatego, że planowana trasa na Krnov, była w 100% taka sama, jak na tegorocznej kwietniowej wyprawie przygotowawczej z NINIWA Team. Sporo podjazdów do wyszarpania :)

Wyruszyłem z centrum o godzinie 09:30. Sprawnie przejeżdżam i melduję się na drodze nr 40, by potem już do końca śmigać 38. Ruch był zupełnie znikomy. Jechało się bardzo fajnie, ale z poczuciem, że "nic nie muszę" i momentami turystycznym tempem podążam przed siebie. Trasa na spokojnie i bez większych przygód. Tuż po przejeździe przez przejście graniczne w Pietrowicach, pojechałem na Krnov, by tam posiedzieć sobie na przyzwoitym rynku. Z powodu wyprawy przygotowawczej znam okolicę, więc nie musiałem poświęcać dużo czasu, by znaleźć lokum dla siebie.

Droga powrotna to dokładnie ta sama trasa, więc nie będę się rozpisywał. Piszę też z kilkudniowym opóźnieniem, więc ciężko o niektóre szczegóły. Istotna jest jednak wizyta w sklepie na przejściu granicznym. Wchodząc do środka zostałem ładnie przywitany, zapłaciłem z uśmiechem, a potem... otrzymałem ochrzan życia! Zostawiłem rower oparty o sklep i tak się to nie spodobało właścicielce, że postanowiła mnie zaatakować! Pojechała mega wiązanką, kończąc "nienormalni polaki". Mega dziwna sytuacja.

Po powrocie do Kędzierzyna, okazało się jednak że czeka mnie i Anię jeszcze podróż rowerowa do Zdzieszowic. Wyjazd na wielki plus. Podejrzewam, że wybrałem najlepszy możliwy kierunek na trening. Poniżej zrzut GPS:


Kategoria 1.Trasa, 8. >100 km


  • DST 190.30km
  • Czas 06:39
  • VAVG 28.62km/h
  • VMAX 64.94km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 2810m
  • Sprzęt Merida Cyclo Cross 3
  • Aktywność Jazda na rowerze

Salmopol zdobyty!

Niedziela, 13 lipca 2014 · dodano: 13.07.2014 | Komentarze 1

Gdyby ktoś wczoraj powiedział mi, że przejadę dziś 190 km, to bym się tylko uśmiechnął i popukał w głowę! :) Dlaczego? Miałem na niedzielę zdecydowanie inne plany, które jednak runęły w gruzach po godzinie 22:00. Korzystając ze środowego doświadczenia (dzień wolny i mega nuda), postanowiłem szybko zorganizować sobie plany na jutro. Godzina 22:30 (trwa mecz o trzecie miejsce Brazylia – Holandia) i piszę do Strzały, czy aby nie chce jutro „czegoś” pokręcić. Pomyślałem wtedy, że to średni pomysł, ponieważ byłem kosmicznie zmęczony po trzech dwunastogodzinnych dniówkach, ale nawet najtrudniejsza trasa lepsza niż nuda. Efekt sms’ego kontaktu? Misja zdobycia Salmopolu!

Jak na ambitne plany na dziś to zaczynamy dość późno. Dojeżdżam na spotkanie z Kubą na Kostuchnę, by o godzinie 10:00 wyruszyć w kierunku Szczyrku. Nie zdołaliśmy zrobić pierwszego kilometra i już złapały nas pierwsze problemy. W maszynie Strzały wygięta była tarcza i zrodził się pomysł wymiany roweru. Wracaliśmy po „zmiennika” , lecz ostatecznie Kuba zostaje na pierwotnym sprzęcie i postanawia nie używać mocniejszych biegów. Od samego początku śmigamy z dobrym tempem i pierwszą przerwę robimy po 60 km w Bielsku. Tam odwiedzamy przydrożny Mc Donald’s i zaczynamy bitwę na kalorię! Zamawiamy sobie jedzenie, by po konsumpcji podliczyć nasze „zdobycze”. W walce okazałem się zwycięzcą w stosunku 1080 – 910. Po rozmowach na wszelakie tematy, ruszamy w podbiciu przełęczy salmopolskiej.

Co do podjazdu to jestem bardzo zadowolony. Mimo, że mój rower jest wyposażony w mniejszą ilość przełożeń (2 mocniejsze tarcze), to poradził sobie bardzo dobrze. Momentami brakowało biegów, ale na stójce udało się sprawnie jechać ku górze. Od „ostrego” początku podjazdu, wykręciłem czas 00:18:11 z czego jestem bardzo zadowolony, mimo że nie mam skali porównawczej. Rodzi się pomysł, by niebawem ponownie ruszyć na Salmopol, aby spróbować swoich sił raz jeszcze. Warto dodać, że wjeżdżamy indywidualnie- według własnych rozkładów sił czy ambicji. Na szczycie 3 minuty odpoczywamy i zabieramy się w kosmicznie przyjemny zjazd. Na temat tego co przeżyło się w te kilka minut, można w samych superlatywach napisać niejedną książkę! Jedna wielka wolność i przyjemność z wiatrem we włosach ;)

Droga powrotna to już jazda „wiślanką”. Wjeżdżamy w drogę 81 i śmigamy aż miło! Trasa cały czas prowadzi lekko z górki, co pozwala jechać 35- 40 km/h, dzięki czemu trzymamy się ogólnej średniej prędkości, wynoszącej lekko ponad 28 km/h (straty z podjazdu zniwelowane). Wszystko układało się idealnie, aż do 160 km(Orzesze na wysokości Gardawic) kiedy Strzała złapał dętkę . Pech polegał na tym, że żaden z nas nie posiadał ze sobą pompki, co bardzo utrudnia sytuacje. Zapasowa dętka wylądowała w oponie, dzięki czemu była wypchana dwoma gumami, co było bezpieczniejsze dla koła i umożliwiła dalszą jazdę. Eksperyment jednak średnio się sprawdził i 3 km później po Kubę pojawił się awaryjny transport. Rozstajemy się po 150 km wspólnej jazdy.

Po samotnych 30 km melduję się w domu ze średnią prędkością wynoszącą 28.60 km/h. Zaliczyłem 5 nowych gmin oraz ponad 2800 m przewyższenia w pionie. Wykręcone 190 km są nowym rekordem sezonu. Poniżej profilówka podjazdu na Salmopol od strony Bielska oraz zrzut trasy GPS (niepełny- brak dojazdu na Kostuchnę). Wyjazd na wielki plus :)

Nowe gminy:
Wilkowice, Goleszów, Strumień, Pawłowice, Żory


Zrzut GPS:

Kategoria 1.Trasa, 8. >100 km


  • DST 114.30km
  • Czas 04:08
  • VAVG 27.65km/h
  • VMAX 59.34km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 676m
  • Sprzęt Merida Cyclo Cross 3
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trasa na Racibórz oraz.... nauka na licencjata :)

Wtorek, 24 czerwca 2014 · dodano: 25.06.2014 | Komentarze 0

Po wczorajszej trasie Katowice – Kędzierzyn (76km – link do wczorajszej relacji), dzisiejszy dzień miał być wolnym od kręcenia na rowerze. Przynajmniej takie było założenie, ale dynamika zdarzeń wykreowała mi 7 godzin czasu wolnego, więc poniekąd otrzymałem szansę na zrobienie fajnej trasy. Celem były okoliczne niezaliczone dotąd gminy, ale cel uległ korekcie podczas jazdy. Zapraszam do relacji! :)

O godzinie 09:00 znalazłem się w centrum miasta. Zanim jednak wyruszyłem udałem się na mini zakupy, by następnie za pomocą telefonu odszukać dzisiejszy cel trasy. Postawiłem na zaliczenie takich gmin jak Cisek, Polska Cerekiew oraz Bierawa. Czynności te zajęły mi godzinę i o 10:00 wyruszam w trasę.

Dalej nie posiadam GPSa, więc staram poruszać się najprostszą możliwą drogą. Zaczynam od drogi numer 40, by po kilku kilometrach skręcić w drogę 45. Tam właśnie pojawiły się tablice z kilometrażem i momentalnie główny cel wyjazdu uległ zmianie. Nazwa miejscowości Racibórz tak uderzyła mi po oczach, że nie mogłem się oprzeć i skończyć tylko na wcześniejszych założeniach. Zważywszy także na to, że Racibórz i Rudnik to także gminy, które znajdują się w mojej puli niezaliczonych.

Niestety przez znaczną część trasy obrywałem wiatrem w twarz. Sporo utrudniało to zabawę, ale w porównaniu do wczorajszych warunków, wiatr tylko lekko przeszkadzał. Droga także była bardzo pagórkowata i prowadziła przez same pustkowia. Obraz trochę monotonny, ale taki urok dróg krajowych. Podjazdy te przynajmniej urozmaicały trasę.

Po półtorej godzinie jazdy melduję się w Raciborzu. Od razu jadę na starówkę, by tam sobie odpocząć i… pouczyć się do egzaminu licencjackiego, który mam już w poniedziałek. Postanowiłem połączyć przyjemne z pożytecznym! Po pewnym czasie „intensywnej nauki” zgłodniałem, więc postanowiłem zwiedzić starówkę, w celu znalezienia jakiegoś spożywczego. I tu zaczyna się cyrk :) Dostrzegam Żabkę, wiec zmierzam w jej kierunku. Wchodzę do środka, a tam zamiast miłej kasjerki dostrzegłem pełno kurzu i drabin! Sklep w remoncie… 30 metrów dalej była Małpka, więc tam postanowiłem zrobić zakupy. Otwieram drzwi i co? REMONT! Mega mnie to rozśmieszyło i poszedłem szukać szczęścia dalej. Do trzech razy sztuka ;) O dziwo nie skończyłem w Mc Donalds’ie, który był 100 metrów dalej. Oszukałem przeznaczenie :)

Po posiłku wyruszyłem w drogę powrotną. Ponownie dane mi było kręcić drogą 45, by w jej połowie skręcić w 427. Była to jedyna opcja, by zaliczyć gminę Cisek. Asfalt bardzo stracił na jakości i pozostaje mi kręcić po samych dziurach. Udaje mi się jednak dostać do Kędzierzyna, ale nie zmierzałem do jego centrum, a w kierunku Bierawy. Tam trochę objazdów i nerwów (dołożenie kilometrów), ale ostatecznie o 14:50 melduję się na kawie w restauracjo-kawiarni Laguna w Kędzierzynie.

Ostatecznie udało się wykręcić 114 km, przy prawie 700 metrach przewyższenia. Dystans ten był dokładnie 110 w życiu, jeśli chodzi o trasy jednodniowe powyżej 100 km. Dziś także mój nowy rower pokonał barierę 2 000 km.

Zaliczonych 5 nowych gmin, zapoznanie się z 30 pytaniami na licencjata – cel na dziś został wykonany!
Poniżej mapka z trasy oraz zaliczonymi gminami ( nowe gminy Cisek, Polska Cerekiew, Rudnik, Racibórz, Bierawa):





Kategoria 8. >100 km, 1.Trasa