Info

avatar Witam! Z tej strony Michał Kandefer, urodzony katowiczanim oraz absolwent katowickiej AWF. Mam przejechane 52615.91 kilometrów. Jeżdżę z prędkością średnią 23.30 km/h.

Rekordowy dystans dzienny: 355 km.
Najwyższy osiągnięty szczyt:
- 2408m n.p.m (Port d'Envalira) Rekordowy tydzień:
- 1192 km (6 dni jazdy)
Rekordowy miesiąc:
- 4004 km (Maj 2013)
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Państwa w jakich miałem przyjemność jeździć to:
Moje filmy:


Poprzednie lata:

2016 - 3200 km
2015 - 4510 km
2014 - 5010 km
2013 - 12200 km
2012 - 2340 km
2011 - 8629 km
2010 - 2186 km
2009 - 1294 km
2008 - 839 km
2007 - 1978 km
Dane naliczane są od 15.10.2013r

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy michalkandefer.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

1.Trasa

Dystans całkowity:22725.74 km (w terenie 107.50 km; 0.47%)
Czas w ruchu:665:18
Średnia prędkość:21.42 km/h
Maksymalna prędkość:75.53 km/h
Suma podjazdów:98885 m
Suma kalorii:33575 kcal
Liczba aktywności:181
Średnio na aktywność:125.56 km i 6h 09m
Więcej statystyk
  • DST 62.80km
  • Czas 02:02
  • VAVG 30.89km/h
  • VMAX 52.37km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 511m
  • Sprzęt Merida Cyclo Cross 3
  • Aktywność Jazda na rowerze

Czas na drugą część sezonu!

Niedziela, 23 sierpnia 2015 · dodano: 23.08.2015 | Komentarze 0

Praktycznie miesiąc czasu byłem pozbawiony mocniejszej jazdy. Na ten fakt złożyło się kilka aspektów. Na początku lipca wybrałem się na Słowację i po niefortunnym zjeździe skończyło się na wizycie w szpitalu i rowerowym odpoczynku. Później już obiecałem nie narobić głupot przed ślubem siostry, więc także odpuściłem. Następnie sam ślub, który praktycznie był wyjazdem wakacyjnym i w ten sposób minął miesiąc bez rowerowego szaleństwa. Można stwierdzić, że Słowacja zakończyła I część sezonu.

Dziś na dobre (po wczorajszej neutralizacji drużynowej jazdy na czas) zaczyna się Vuelta, więc kiedy jak nie dziś miałbym wrócić na rower? No dobra, nie jest to jakiś najważniejszy aspekt wrócenia na szosę, ale jednak dodatkowo zmotywował! Dzisiejszym celem była runda zapętlona w Orzeszu.

Po lekkim śniadaniu i wzmocnieniu kawą, chwilę po 13:00 ruszam na zdobywać kilometry. Już na pierwszym kilometrze dojechało do mnie trzech szosowców, więc zwiastowało to dobry początek treningu :) Tempo jednak nie było zabójcze, ale w sumie tylko oni wiedzą ile tego dnia mieli już w nogach. Kręcili 34-36 km/h i po pięciu wspólnych kilometrach zjechali z ul. Mikołowskiej na Brynów. Od tego czasu byłem już zdatny tylko na siebie. Cała trasa mimo dość mocnego i kręcącego wiatru mijała przyjemnie i bez większych problemów. Tempo dość fajne i w zasadzie jazda bez historii. Jedynym godnym odnotowania szczegółem jest strach przed hipoglikemią, który spowodował wizytę w Mc Donald’s, gdzie posiliłem się promocyjnym zestawem z Big Makiem ;)

Wrzesień zapowiada się już ciekawiej, więc warto w sierpniu jeszcze trochę pojeździć. W planach między innymi trasa na Wrocław, zdobycie najtrudniejszego podjazdu w Polsce (Przełęcz Karkonowska) oraz maraton „Dobrodzieńska Seta”. Może jeszcze jakoś uda się uratować ten sezon? :)
Vamos!

Kategoria 1.Trasa


  • DST 75.50km
  • Teren 75.50km
  • VMAX 55.60km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 1951m
  • Sprzęt Merida Cyclo Cross 3
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jest 19 państwo! Jest Kralova Hola! Jest i szpital...

Niedziela, 12 lipca 2015 · dodano: 13.07.2015 | Komentarze 0

Kurczę! Ponad dwa lata musiałem czekać, by kolejne państwo wskoczyło w listę zaliczonych. To nie jedyna „sensacja” tego wpisu. W zdobycznej puli znajdują się przecież tak odległe państwa jak Maroko czy Kazachstan, a dziś do ich grona dołączyła… pobliska Słowacja. Dziwnym trafem przez dziewięć lat pedałowania, nigdy nie miałem możliwości kręcić po terenie naszego południowego sąsiada. Słowacja staje się dziewiętnastym „zdobytym” państwem!

Wyjazd zgoła odmienny niż wszystkie dotychczasowe. Celem nie jest śmiganie po czystej szosie, ale zaliczenie Kralovej Holi (1948m npm), czyli narodowej góry Słowaków i to w iście górskim wydaniu MTB . Z tego właśnie powodu, budzik nastawiony na godzinę 04:40 nie stanowił większego problemu, a auto podstawione o 05:00 świetną motywacją, by zwinnie się spakować i wyruszać w tą niecodzienną przygodę! Bez większych opóźnień razem z Michałem ruszamy na Kraków, by tam połączyć siły z Romkiem, który jest organizatorem całej tej zabawy.

Kralova Hola (pol. Królewska Hala)
Szczyt w Tatrach Niżnych w Centralnych Karpatach Zachodnich na Słowacji. Obok tatrzańskiego Krywania druga narodowa góra Słowaków, uwieczniona w wielu legendach i opowieściach. Prawie cały masyw Kralovej holi zbudowany jest ze skał wylewnych i metamorficznych. Dla jednych to istny raj, a dla drugich przekleństwo. O tym trochę później!

Tuż po godzinie 06:00 meldujemy się na krakowskich Bronowicach i nie tracąc czasu lecimy zakopianką w kierunku słowackiej granicy. Warto dodać, że jedynym uczestnikiem eskapady, który posiadał większe doświadczenie MTB jest Romek. To właśnie na jego rowerach mieliśmy możliwość spróbowania swoich sił mierząc się z tym słowackim gigantem. O godzinie 9:20 meldujemy się w miejscowości Vernar, gdzie zostawiamy auto i zaczynamy na dobre swoją przygodę.

Trasa od razu szutrowa z wieloma utrudnieniami w postaci korzeni, gałęzi, wybojów oraz innych rarytasów prawdziwego MTB. Ciężko nam na początku się przyzwyczaić. Na każdym metrze walka z terenem, co zupełnie wyklucza spoglądanie na licznik- czyli czynności jaka dla zwykłego szosowca jest chlebem powszechnym. Od samego początku trasa prowadziła już w górę. Już na 21 kilometrze przekroczyliśmy granicę 1000 metrów przewyższenia w pionie! Na 23 kilometrze już 1200 m! Asfalt- lecz w fatalnej jakości, pojawił się dopiero na ostatnich 7 km wspinaczki. Była walka!

Cóż tu dużo pisać. Nawet gdyby podjazd miał 200 km przy nachyleniu 15%, to i tak warto wspinać się dla takich widoków. Można było odczuć, że jest się na słowackim odpowiedniku Mont Ventoux, lecz ze zdecydowanie piękniejszą okolicą do podziwiania. Panorama mistrzostwo świata! Na szczycie „karmimy oczy” dobre pół godziny i zabieramy się za drogę powrotną.

A no właśnie… Trasa ta prowadziła przez typowe „kamerdole” w postaci skał wylewnych i metamorficznych. Już zdecydowanie prościej było wjechać na te 1948 m npm, niż chociaż przez 3 minuty zjeżdżać nie zatrzymując się czy prowadząc rower. Droga dla prawdziwych zawodowców kolarstwa górskiego! Tutaj serdecznie pozdrowienia dla Romka, który sekundę po komendzie „tutaj prowadźcie rower”, z prędkością światła leciał po tych wszystkich kamieniach. Jak wcześniej wspominałem- dla jednych wspomniane warunki to raj, dla drugich przekleństwo.

Dla mnie „próba” jakiejkolwiek jazdy po tym terenie skończyła się dość tragicznie. Próbując żółwim tempem ruszyć na jednym z odcinków zarzuciło mi tylnie koło, co skończyło się przelotem przez kierownicę. Problem polegał na tym, że bloki SPD mi się nie wypięły i poleciałem niczym Małysz na skoczni mamuciej w Planicy. Lądowanie oczywiście bez telemarku i niestety kolanem na skale. Pierwsze wrażenie to tragedia w postaci złamanej nogi. Ból ogromny i brak możliwości ruszania nią. Dopiero po czasie udało się wszystko rozruszać i najgorszy scenariusz można było zakopać pod.. te skały. Ból momentami nie pozwalał nawet chodzić, nie mówiąc już o prowadzeniu roweru. Otrzymałem wielką pomoc od ekipy za co serdeczne dzięki. Samotnie niczego bym nie zdziałał, a dzięki nim melduję się na dole z najmniejszym możliwym wkładem sił. Niestety ból nawet podczas „spaceru” jest momentalnie tak wielki, że ciężko mi wydobyć z siebie kilka słów. Oj nie było to łatwe…

O godzinie 19:30 ruszamy w kierunku Polski. Wielka szkoda, że nie skończyliśmy w najlepszych nastojach, ale mimo wszystko wyjazd należy zaliczyć w kategorię bardzo udanych. W Katowicach melduję się o północy. Michał rzucił mnie od razu pod szpital w Bogucicach, ale mając już doświadczenie w oczekiwaniu w izbie przyjęć po pół godzinie rezygnuję i sprawy sanitarne przekładam na dzień następny
.
Stan zdrowia jest na szczęście ok. Rentgen wykluczył złamanie oraz pęknięcie kości. W kolanie jedynie wylew, obrzęk, a przede wszystkim stłuczenie. Tydzień posiedzę w domu, ale z pewnych względów na rower w lipcu już raczej nie wrócę. Może to dobry czas, by przybrać trochę na wadzę? Poniżej zrzut trasy GPS.
Chłopaki! Wielkie dzięki!


Kategoria 1.Trasa


  • DST 202.70km
  • Czas 08:04
  • VAVG 25.13km/h
  • VMAX 47.65km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 1142m
  • Sprzęt Merida Cyclo Cross 3
  • Aktywność Jazda na rowerze

Annaberg zaliczona!

Czwartek, 2 lipca 2015 · dodano: 02.07.2015 | Komentarze 2

Dzisiejszą relację zacznę czysto statystycznie! Ta będzie o wiele prostsza niż ta, z którą w większości walczyliśmy na studiach:) Wystarczy przyswoić i niekoniecznie zapamiętać kilka poniższych cyferek! :

666 dni- Tyle czasu minęło od ostatniego dystansu, który wynosił ponad 200 km! Zupełny przypadek, więc proszę mnie nie posądzać o cokolwiek co satanistyczne ;)
4 razy- Dzisiejszym celem było zdobycie Góry Świętej Anny i właśnie czwarty raz miałem przyjemność tam się wspinać
1 raz- o kurcze… Według statystyk jakie prowadzę wynika, że pierwszy raz samotnie wykręciłem +dwusetny dystans. Sporo w okolicy, ale nigdy nie udało się przekroczyć.

Czas najwyższy przejść do trasy! Zaczęło się bardzo mizernie, bo już w Chorzowie (a to ci los) musiałem napotkać mój największy rowerowy mankament. Remontowanego odcinka trasy w pobliżu estakady nie wytrzymała dętka w przednim kole. Misiek gapa oczywiście nie zabrał zapasowej ani łatek (więc po co była mi pompka?), więc musiałem odwiedzić serwis. Jest jeden plus tej sytuacji. Złapałem ją w najlepszym miejscu bo zaledwie kilometr od sklepu rowerowego. Następny chyba dopiero w Kędzierzynie za 74 km! Jak już miałem złapać to właśnie tam! Była 9:30, ale sklep przy ul. Rynek 13 otworzyli trochę wcześniej, więc nie musiałem tracić „pół dnia” na serwisowe atrakcje.

Jak już ruszyłem na sprawnym rowerze to.. zbyt bardzo dałem się ponieść kolarskiej ekscytacji i z treningowego przyzwyczajenia w Bytomiu skręciłem na Poznań, a nie poprawnie na Opole. Dobrze, że dość szybko się zorientowałem i nadłożyłem tylko 3-4 kilometry. Potem już sprawnie i bez większych problemów. Jedyny taki stanowiła pogoda, która dziś nie była najlepszą opcją na dłuższą trasę i… głupia tabliczka sygnalizująca skręt w prawo na Annaberg. Zaufałem jej i… wylądowałem na dwukilometrowej szutrowo-leśno-kamienistej drodze Parku Krajobrazowego Góra Świętej Anny. Cudem nie przebiłem dętki (z przodu mam 700x23c!) i z lekką frustracją zacząłem podjazd pod Annaberg.

Przebiegł on na szczęście ok, ale nie mogłem nacieszyć się zjazdem, ponieważ spędziłem go na rozmowie z pewnym kolarzem z kędzierzyńskiej Kłodnicy. Serdecznie pozdrawiam!

W końcówce trasy miałem już dość. Upał, który panował dość mocno mnie wykończył. Następna dłuższa trasa będzie miała miejsce już w innych warunkach pogodowych! Przynajmniej mam taką nadzieję!
Trasa w obie strony taka sama:

Katowice (droga 79) – Chorzów – Bytom (droga 94) – Pyskowice (droga 40) – Ujazd – Kędzierzyn (droga 423) – Leśnica (Góra Świętej Anny)

Kategoria 1.Trasa, 8. >100 km


  • DST 141.40km
  • Czas 06:01
  • VAVG 23.50km/h
  • VMAX 66.04km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Kalorie 3200kcal
  • Podjazdy 1511m
  • Sprzęt Merida Cyclo Cross 3
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jest dublet! Salmopol i Równica zdobyte!

Czwartek, 4 czerwca 2015 · dodano: 04.06.2015 | Komentarze 0

Siedzi! Ambitny plan jaki sobie założyliśmy został zrealizowany! Udało się zrealizować dublet – zaliczyć Przełęcz Salmopolską, by następnie zaatakować i zdobyć Równicę. Taki dzień jak Boże Ciało pozwolił nam na zebranie całkiem sporej grupy uczestnik, a co za tym idzie zwiększyć przyjemność jazdy oraz poprawić jej wygodę. Dziś miałem przyjemność kręcić (trochę dwuznacznie to brzmi ;) ) z Justyną, Beatą, Karoliną, Mikim, Piecem oraz Strzałą, który był głównym „selekcjonerem” w zebraniu ekipy:) Salmopol jest mi już dobrze znany, ale Równicę jadę drugi raz i.. po pięcioletniej przerwie!

No to od początku…
Ze względu na wszelakie obowiązki postanawiamy dość nietypowo rozpocząć naszą trasę. Wskoczyć w pociąg, wysiąść w Bielsku i tam zacząć rowerowe przygody. Tam okazało się jednak, że Miki oraz Piec postanowili śmigać całą trasę, więc wszyscy ostatecznie zbieramy się pod dworcem w Bielsku i uderzamy na integrację do… Maka:) Zanim zrobiliśmy swoje pierwsze kilometry, była już 13:30! Czasu niewiele, więc opcja z pociągiem okazała się strzałem w dziesiątkę!

Przełęcz Salmopolska – 929 m n.p.m. przy przewyższeniu 424 m, średnim nachyleniu 4.3%, maksymalnym 14.3%

Dziesięciokilometrowy podjazd poszedł najsprawniej w życiu. Spora zasługa w tym Pieca. Jak to bywa na podjazdach, każdy woli kręcić w swoim tempie, więc wystarczyła chwila a nasza grupka podzieliła się na mniejsze. Ja podjazd traktowałem mocno treningowo, więc zabrałem się z Piecem, który trze nogę przed zbliżającym się maratonem. U góry meldujemy się na tyle szybko, że trochę zjeżdżamy, by z resztą dojechać na szczyt. Zadowoleni zjeżdżamy na tyle uważnie, by nie narobić głupot:)

Równica – 811 m n.p.m. przy przewyższeniu 440 m, średnim nachyleniu 7.6%, maksymalnym 13.8%

Ajajaj! Trochę źle zaczęliśmy ten podjazd. Wjechaliśmy od ul. Wczasowej, by następnie śmigać przez Turystyczną. Nieświadomie trafiliśmy na aż dwukilometrową drogę brukomiedzi, z której znaczna część stanowiła już podjazd. Ten na Równicę wynosi 5.8 km, więc praktycznie 1/3 trasy walczymy z brukiem i wszelakimi drganiami! Podobnie jak na Salmopolu, każdy wjeżdża swoim tempem i spotykamy się u góry, by spokojnie zjeść i podziwiać beskidzką panoramę!

Ostatecznie udało się wykręcić 141 km, przy 1511 m przewyższenia w pionie. Bardzo fajny wynik, a co ciekawe- mimo bardzo wymagającej trasy, nie czuję się bardzo zmęczony. Czuję wielkie zadowolenie oraz ślę podziękowania dla wszystkich kompanów dzisiejszej jazdy! Dzięki współpracy człowiek ma teraz siłę, by cokolwiek napisać!:)
DO NASTĘPNEGO!






  • DST 100.60km
  • Czas 04:02
  • VAVG 24.94km/h
  • VMAX 51.83km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Kalorie 2427kcal
  • Podjazdy 703m
  • Sprzęt Merida Cyclo Cross 3
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kraków - Katowice, czyli utrata dętki i karty płatniczej...

Środa, 13 maja 2015 · dodano: 13.05.2015 | Komentarze 1

Ajajaj… I od czego tu zacząć. Może od tego, że dzisiejsza trasa była niestandardowa. Po sobotnim wydarzeniu „z rynku do rynku”, z powodu powrotu do pracy zostawiłem rower w Krakowie. Dziś nadarzyła się okazja, by odebrać sprzęt i wrócić nim do Katowic. Wszystko jednak wydawało się dużo łatwiejsze niż okazało się to w rzeczywistości. To nie był najlepszy dzień do jazdy.

Nie zdążyłem nawet wejść na siodełko, a okazało się, że już czeka mnie wizyta w serwisie rowerowym. Tradycyjnie zawiodła mnie dętka w przednim kole. Podjąłem się próby jej reanimacji, ale niestety nie zakończyła się ona powodzeniem. Pod domem był sklep rowerowy, więc liczyłem na odrobinę szczęścia, żeby mimo przeciwwskazań rozpocząć dzień od jazdy na rowerze, ale wszystko zakończyło się fiaskiem. Sklep otwierany dopiero o 11:00 (była 8:30), więc razem z Anią zdecydowaliśmy się na luksusową półgodzinną przejażdżkę tramwajem w kierunku centrum. Na szczęście obyło się bez większych kłopotów.

Odprowadziłem dziewczynę na uczelnię i wybrałem się „w poszukiwaniu szczęścia” do Bikershopu na czarnowiejskiej. Wszystko odbywa się standardowo do momentu płatności. Nagle kasjer informuje mnie, że wyskoczyła komenda by zatrzymał moją kartę. Oboje się zdziwiliśmy i spróbowaliśmy ponowić transakcję tradycyjnie na PIN. Komenda ponownie wyskoczyła, co delikatnie mnie zaniepokoiło. Miałem na szczęście trochę drobnych, więc kupiłem gumę, zostawiłem rower na serwisie i udałem się po pieniądze do bankomatu. Nigdy bym nie przepuszczał, że i tam pojawi się problem. Maszyna to nie kasjer – karta już nie została odzyskana i została na dobre w maszynie, która informowała bym skontaktował się w tej sprawie z odziałem banku.. W jednej chwili zostałem zupełnie bez pieniędzy, z rowerem na serwisie i problemem z telefonicznym rozwiązaniem mojej sprawy. Po dość długiej weryfikacji okazało się, że ktoś mógł próbować zeskanować moją kartę i dla bezpieczeństwa bank ją zablokował. Ale historia…

Żyłem nadzieją, że przynajmniej jazda powinna iść dziś „z górki”. Z górki to może czasem była, ale niestety pod mocny i przedni wiatr. Nie pamiętam bym tak się męczył na tej trasie, a w dodatku jechałem z pełno sakwą, ponieważ byłem w Krakowie od wtorku. Były fragmenty, że ciężko było na zjazdach dokręcać, a na prostej utrzymać rower w prostej pozycji. Rzucało mną jak chciało:) Jeśli chodzi o trasę to zdecydowałem się na najprostszy wariant – 780, 934 i na koniec przez Imielin 79. Dopiero po 80 km w Mysłowicach, poprzez zabudowania w mieście, jechało się trochę łatwiej. Ogólnie to bardzo ciężki wyjazd. Poniżej zrzut z endomondo, ale niestety niekompletny, ponieważ zbyt późno włączyłem aplikację.

Kategoria 1.Trasa, 8. >100 km


  • DST 113.20km
  • Czas 05:05
  • VAVG 22.27km/h
  • VMAX 52.46km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 791m
  • Sprzęt Merida Cyclo Cross 3
  • Aktywność Jazda na rowerze

"Z rynku do rynku" z AZS AWF

Sobota, 9 maja 2015 · dodano: 11.05.2015 | Komentarze 2

W sobotę razem z grupa AZS AWF Katowice MTB Team postanowiłem sobie nieoficjalnie przedłużyć AWFALIA i w studenckim gronie wziąć udział w wydarzeniu „z rynku do rynku”. Celem eskapady był krakowski rynek kręcąc przy okazji po terenach Jury.

Start zaplanowaliśmy spod uczelnianych szlabanów o 9:00, ale jak się okazało wystarczyło tylko przejechać 20 metrów, by pierwszy szczęściarz musiał wyciągać przyrządy do wymiany dętki. Wyjazd się trochę opóźnił i w okolicach 9:40 wyruszyliśmy na teren katowickiego rynku, gdzie rozpoczęliśmy swoją trasę.

Większość z Was wie jakim jestem „dętkowym szczęściarzem”, więc wszystkich uspokajam – tak, zanim noga zaczęła się dobrze kręcić to i ja miałem swoje przygody. Jeszcze w Sosnowcu (na 17 km) poczułem jak jadę na feldze w przednim kole. Odcinek drogi był remontowany, więc zapewne nierówności i wszelakie wysypy spowodowały te problemy. Zjechaliśmy na bok i zabraliśmy się za usunięcie usterki. Nie było to niestety proste, ponieważ jechałem na 23C i bardzo ciężko było założyć oponę na obręcz. W tym miejscu dzięki dla Łukasza i Jarka za odwalenie za mnie najgorszej roboty! Niestety przy zakładaniu stracona została kolejna dętka i ostatnią deską ratunku było klejenie. Udało się jednak, więc mogliśmy się skoncentrować już na zdobywaniu kilometrów po malowniczej Jurze!

Jechało się bardzo przyjemnie i mimo, że nikogo z ekipy nie znałem to złapałem wspólny język rozmawiając o kolarstwie czy rowerowych i nie tylko przygodach. Na krakowskim rynku zameldowaliśmy się jednak z opóźnieniem, więc po wspólnym zdjęciu każdy udał się w swoją stronę, Niektórzy na pociąg, inni na obiad, a ja ruszyłem do Ani, by w spokoju się porozciągać i polecieć na koncert!



Kategoria 1.Trasa, 8. >100 km


  • DST 24.20km
  • Czas 00:54
  • VAVG 26.89km/h
  • VMAX 52.60km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 390m
  • Sprzęt Merida Cyclo Cross 3
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mogilany - Kraków

Czwartek, 9 kwietnia 2015 · dodano: 11.04.2015 | Komentarze 0

Trasa dojazdowa z Mogilan do Krakowa plus śmiganie po Krakowie
Kategoria 1.Trasa


  • DST 137.20km
  • Czas 07:21
  • VAVG 18.67km/h
  • VMAX 65.96km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Podjazdy 1710m
  • Sprzęt Merida Cyclo Cross 3
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wyprawa z NINIWA Team - dzień 2

Środa, 8 kwietnia 2015 · dodano: 11.04.2015 | Komentarze 2

Po chłodnej nocy spędzonej w salce na wzgórzu miejscowości Ślemień, przywitał nas mokry i również chłodny poranek. Nogi może nie były dość świeże, ale na szczęście nie było odczucia jakiegoś większego zmęczenia. A to dobrze, ponieważ czekał nas dziś podjazd pod Przysłop oraz zaliczenie przełęczy Krowiarki. To zdecydowanie najtrudniejsze dzisiejsze zadanie!

Na starcie dokładnie 1 stopień, ale praktycznie od samego początku trasy powoli wznosimy się i ciało dość szybko się grzeje. Jedzie się bardzo dobrze, ale już podjeżdżając pod Przysłop zauważam, że brakuje mi biegów (36/46). Jestem zmuszony jechać na stójce oraz obawiam się o możliwości roweru na podjeździe Krowiarki. Pogoda bardzo kiepska i często jazdę utrudnia deszcz, jednak podjeżdżając na przełęcz zupełnie nie myślało się o panujących warunkach, a głowa skupiona była jedynie na „ciągnięciu” pod górę. Czym wyżej tym pojawiało się coraz więcej śniegu. Na samym szczycie już dobry metr i nie brałem pod uwagi myśli by nie uwiecznić tego na zdjęciu! Niestety „pozując” do fotki wszedłem w głęboki śnieg i zupełnie przemoczyłem obuwie.

Sam zjazd to materiał na dobrą książkę. Niestety nie można w niej zamieścić ani jednego aspektu, który należy do tych pozytywnych. Ślisko, mokro, pełno śniegu. W dodatku padający zmrożony śnieg, który zupełnie nas przemacza. Po pozowaniu do zdjęcia miałem dodatkowo śnieg w butach i kończyny całkowicie mi odmarzły. Dłonie były w takim stanie, że ciężko było palcem zmienić przerzutkę. Na dodatek pod wpływem powiewu oraz chłodu w oczach pojawiły się i miało się odczucie, jakby momentalnie przymarzały do policzka. Kilkoro z nas skończyło na asfalcie, a ja miałem przygodę lecąc na pobocze. Ostatecznie nie upadłem, więc mogę mówić o sporym szczęściu.

W połowie zjazdu pojawił się sklep spożywczy, więc po 45 km ogłoszona została przerwa. Trwała ponad godzinę, by móc się ogrzać czy przebrać. Momentalnie uzupełniliśmy kalorię, a w nasze buty zostały włożone worki foliowe. Na początku trasy naprawdę mieliśmy „pod górkę”. Po 50 kilometrach mieliśmy na licznikach 800 m przewyższenia w pionie, a po 80 kilometrach już tysiąc!
Po 85 kilometrach przyszedł czas na obiad, a tam… niecodzienna sytuacja. Grupą wpadliśmy na pizzerie, w której po trzech zamówieniach właścicielka odmawiała złożenia zamówienia na pizze! Zwyczajnie brakło ciasta i musieliśmy zaspokoić się zapiekankami, na które czekało się dobre 45 minut. Szału nie ma!

Trzeci dystans to już jazda krajową „siódemką” na Mogilany, gdzie najpierw zostaliśmy ugoszczeni przez rodziców jednego z uczestników, a potem udaliśmy się do szkoły na nocleg. Droga była pagórkowata i na jednym ze zjazdów zgubiłem rękawiczkę. Zostałem o tym poinformowany przez jednego z nas, po czym olałem temat. Po chwili jednak uświadomiłem sobie, że nie był to tani zakup, więc postanowiłem zawrócić pod ten ciekawy podjazd… Szału nie było. Dziwne uczucie widzieć swoich jadących ponad 40 km/h, gdy ja w drugą stronę walczę z podjazdem! Rękawiczka została znaleziona i udało mi się dojechać do grupy.

Dzień wyszedł baaaardzo górzysty. Na przejechanych 137 km, wykręciliśmy aż 1710 m przewyższenia w pionie! Następnego dnia, jednak ze względu na obowiązki opuszczam ekipę, więc tym górskim etapem zakończyłem swoją przygodę na tegorocznej wyprawie przygotowawczej. Mimo, że tylko na dwa dni- to warto było jechać!

Kategoria 1.Trasa, 8. >100 km


  • DST 154.80km
  • Czas 07:21
  • VAVG 21.06km/h
  • VMAX 48.57km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Podjazdy 1135m
  • Sprzęt Merida Cyclo Cross 3
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wyprawa z NINIWA Team - dzień 1

Wtorek, 7 kwietnia 2015 · dodano: 09.04.2015 | Komentarze 0

„Pasja. Cudowne słowo i cudowna sprawa. Trzeba w życiu czegoś chcieć. Mieć właśnie jakąś pasję. Jakiegoś świra. Jakąś szajbę w głowie, która jest z nami codziennie. Która wręcz nie pozwala o sobie zapomnieć. Pasję obojętnie jaką, ale silną. Musi to być „choroba”, z której nie tylko nie potrafisz, ale absolutnie nie chcesz się wyleczyć”

Na kilka dni przed startem wyprawy, skończyłem czytać „Szkołę życia” Mai Włoszczowskiej. Przyznam szczerze, że książka bardzo dobra, a jej ostatni dział o pasji uświadamia, że to co robimy ma sens i daje wielkiego kopniaka motywacyjnego, by dalej w tym tkwić. Pojawił się także rozdział zatytułowany „dlaczego lubię cierpieć? Sens sportu”, który zdecydowanie był „na czasie”, ponieważ wyprawa zapowiadała się na bardzo ciężką- temperatura w okolicy zera, zapowiadany śnieg, mocne deszcze oraz spore przełęcze do zaliczenia, a to wszystko z rowerem załadowanym po brzegi w 15kg bagaż, namioty oraz inne obowiązkowe ekwipunki wyprawowicza .

Czym jest wyprawa przygotowawcza? Jest to przede wszystkim czas sprawdzenia i droga eliminacji dla wszystkich potencjalnych kandydatów wakacyjnej wyprawy grupy NINIWA Team. W tym roku wyruszyła rekordowa liczba ponad 60 kolarzy! Nie wszyscy jednak śmigali z zamysłem zdobycia przepustki na wakacyjne Wyspy Brytyjskie. Część zwyczajnie zdecydowała się na mocny trening czy przetarcie nogi przed sezonem. Do tej grupy osób i ja należałem. Na wakacyjną wyprawę się nie wybieram, więc nastawiłem się na trening oraz poczucie klimatu pięknej przygody, która towarzyszyła mi w poprzednich latach.

Wszystko tradycyjnie zaczęło się w Kokotku koło Lublińca. Temperatura na start 2 stopnie, więc od pierwszych metrów miała miejsce walka z niesprzyjającymi warunkami pogodowymi. Jako że była nas tak spora grupa rowerzystów, to musieliśmy podzielić się na cztery podgrupy. Każda z nich miała swoich liderów w postaci bardziej doświadczonych uczestników. Taka rola przypadła i mnie, więc razem z Jasiem odpowiadaliśmy za „kolumnę nr 2”. Z biegiem czasu okazało się, że czeka mnie jeszcze inne- trudniejsze zadanie. Przez Gliwice ze względu na możliwość pogubienia się, postanawiamy przejechać jedną wielką grupą. Wtedy jesteśmy jednością, więc ci co nie zdążyli przejechać na zielonym mają prawo jechać dalej za grupą. Razem z Waksem spotkał nas zaszczyt, by zadbać o bezpieczeństwo grupy. Przy każdych światłach musieliśmy zatrzymywać ruch z obu stron i momentalnie gonić grupę, następnie wyprzedzić wszystkich 60 kolarzy, by na następnych światłach znowu powtórzyć tą czynność. Miało to miejsce kilkukrotnie, więc można było odczuć „wykonaną pracę” :)

Pierwsza przerwa miała miejsce po 60 km w Orzeszu, następna na 110 km w Bielsku. Przez ten czas wiele się nie wydarzyło, za wyjątkiem „szturmu” ekipy na testowe bistro. Zdecydowana większość poszła się stołować do wspomnianego miejsca co wykreowało spory korek, ale ciekawy klimat do spożycia obiadu. Naszym kolejnym celem była już docelowa miejscowość noclegowa znajdująca się 15 km za Żywcem. W Gilowicach wstąpiliśmy jeszcze do Biedronki, by zaopatrzyć się w niezbędne produkty. Tam jednak popełniłem gafę. Jadąc już dalej zorientowałem się, że zostawiłem pod sklepem swoje okulary, więc musiałem zawrócić i dołożyć trochę kilometrów. Salka w której spaliśmy znajdowała się na wielkim wzniesieniu, więc czekała nas mocna wspinaczka na sam koniec dnia. W najbardziej newralgicznym momencie wzniesienie wykazało aż 15 % nachylenia, co przy załadowanych rowerach nie mogło wywołać uśmiechu. Wspomnę tutaj, że wybrałem się na rowerze przełajowym z tarczami 36/46, więc zwyczajnie brakowało mi biegów i większość podjazdów musiałem „robić” na stojąco. Kolana to odczuły, ale dramatu nie było:) Noc na takiej wysokości była bardzo zimna. Mówiąc, zwyczajnie leciała nam para z ust. To nie żart.

Na szczęście chyba nikt bardzo się nie przeziębił i wszyscy czekali na jutrzejszy etap. W planach do zaliczenia między innymi przełęcz Krowiarki (1012m npm), a sprawdzone źródła informują nas, że na szczycie będziemy mieli możliwość lepienia bałwana :) Dziś wyszło górsko. Na 154 km mieliśmy 1135 m wspinaczki w pionie.

Kategoria 1.Trasa, 8. >100 km


  • DST 100.10km
  • Czas 03:47
  • VAVG 26.46km/h
  • VMAX 60.72km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 956m
  • Sprzęt Merida Cyclo Cross 3
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pierwsza "setka" - 11 pompowań, 2 dętki...

Środa, 18 marca 2015 · dodano: 18.03.2015 | Komentarze 2

Ajj. Muszę zacząć od wielkiego skrótu dzisiejszych wydarzeń. Trasa Kraków – Katowice: Wjazd na Kopiec Kościuszki, pomylenie drogi dzięki czemu dorzucamy wiele kilometrów (widoki jednak ekstra!), pompowanie tylnego koła 11 razy, złapane dwie dętki oraz powrót z Tychów samochodem. Działo się dziś wyjątkowo dużo. Cała rowerowa zabawa wydłużyła się o dwie godziny (dopompowanie nawet po 200m!), a niewiele brakło, by trwała dobrych kilka godzin więcej. Tuż przed awarią miałem się rozjechać ze Strzałą, a mój telefon był rozładowany. Nie wiem jak bym sobie sam poradził bez zapasowej dętki, aktywnego telefonu, znajdując się na trasie gdzie były jedynie drzewa, a słońce dawno już zaszło… Tak czy siak udało wykręcić się pierwszą setkę w sezonie. Dokładnie 100 km. Poniżej postaram się rozwinąć wszystkie wątki jakie miały miejsce w te dwa dni.

No właśnie. Do Krakowa razem ze Strzałą wybraliśmy się już we wtorek samochodem. Dlaczego tak? Auto, którym śmigaliśmy było do oddania. Postanowiliśmy pogodzić obie sprawy pakując do niego rowery, które miały służyć jako powrotny środek transportu. Jako, że nie samym rowerem żyje człowiek to spędziliśmy miły wieczór w gronie znajomych! Dzięki wielkie dla gospodarzy oraz mojej Anny :)

Rowerowe zmagania zaczynamy jednak w zgoła odmiennych celach i kierunkach. Strzała z Waksem wybrali się pokręcić po okolicznych podjazdach (na 40 km aż 700m przewyższenia), a ja wykorzystałem poranny czas na spotkanie z dziewczyną. O 13:00 cała trójka się zjechała i zaczęliśmy od wspinaczki na Kopiec Kościuszki, przejazd przez las Wolski, by obrać kierunek na Katowice. Pożegnaliśmy się z Waksem i łapiąc wiatr w plecy ruszamy na Śląsk! Niestety jednak nie trafiliśmy na zaplanowaną wcześniej trasę i… kręcąc "przed siebie" liczyliśmy, że niebawem zostanie znaleziona. Nikt z nas nie spodziewał się takiej „ściany”! Na pierwszych 40 km mieliśmy już ponad 600m przewyższenia w pionie. Trasa bardzo urokliwa, ale nie mam zamiaru na nią więcej wracać. Dołożyliśmy sporo kilometrów, straciliśmy masę czasu oraz wiele sił na niekończące się podjazdy. Dopiero o 16:10 trafiliśmy na zaplanowaną wcześniej drogę nr 780 (Alwernia).

Później dopiero zaczęły się schody. Po raz pierwszy dane mi było pompować koło i nigdy bym nie przepuszczał, że wykonamy tą czynność jeszcze 10 razy! W sumie aż 11 razy trzeba było „machać” oraz raz zmieniać dętkę. Ta również nie wytrzymała i co dobre 200m trzeba było wduszać powietrze w gumę. Morale bardzo spadły, ponieważ było już ciemno i dość zimno. Nasz przewidziany powrót miał wystąpić wcześniej, więc nie byliśmy przygotowani na taką sytuację. Mogło to wszystko potoczyć się jednak o wiele gorzej. Od kilku godzin miałem telefon bez zasięgu, a w Chełmku miałem się z Kubą rozjechać- on na Bieruń, ja na Mysłowice. Na szczęście byłem na tyle przytomny, że postanowiłem się nie rozdzielać na wypadek okoliczności otrzymania telefonicznej pomocy lub awarii. Był to strzał w dziesiątkę. Po wielu próbach naprawienia usterki wezwaliśmy auto, które odwiozło nas do domów.

Trasa była strasznie wymagająca i wróciłem bardzo zmęczony. Niestety jeszcze bardziej zmarznięty, więc oby nie skończyło się to jakąś chorobą. Najbliższe kilka dni spędzę z dala od siodełka. Poniżej przybliżony zrzut trasy.

Kategoria 1.Trasa, 8. >100 km